Ministra Wojny przypadek
Zebraliśmy się wszyscy w Sali Tronowej jaką godzinę wcześniej. Powiadam, wszyscy, atoli choć był Dwór cały, nigdzie nie szło dostrzec Księcia Marcelego.
– Miałożby braknąć Ministra Wojny? – szepnął do mnie Pan Śpiżarny, co stał tuż obok.
– Niepodobna – odszepnąłem – afront byłby to ponad wszelką miarę.
Gdy zegar na wieży wybił ósmą, zjawił się wraz ze świtą Najjaśniejszy Pan, a po jakiem kwadransie, spóźniony swojem zwyczajem, Książę Regent. Jego to właśnie miano dziś udekorować orderem Homini Libertatis z szarfą i gwiazdą czerwoną, a to za zasługi przeogromne, jakie dla krzewienia wolności w kraju naszem położył. I niemal w tejże samej chwili, drugie drzwi się rozwarły i stanął w nich nie kto inny, jak Książę Marceli, z twarzą rozpromienioną pełnem tryumfu uśmiechem. Ten i ów z ulgą odetchnął dojrzawszy go na sali, albowiem w tem przypadku absencja żadną miarą nic dobrego wróżyć by nie mogła.
Nie o uroczystości samej chciałem Wam jednakoż opowiedzieć, boć i przeczytacie o niej w niejednej kronice, ale o owem dziwnem, nagłem zjawieniu się naszego Hetmana Wielkiego – dalibóg, nerwy musi on mieć z żelaza, skoro taki spokój zachować potrafił po wszystkiem, co się wydarzyło!
Ale przejdźmy ad rem. Ja dowiedziałem się o sprawie dopiero dnia następnego z rana, a to od Pana Piwnicznego.
– Słyszałeś już waść o zamachu? – spytał ledwo co dostrzegłszy mnie na schodach.
– O zamachu?! Jako żywo, nic nie wiem! Mów acan zaraz, kto i na czyje życie nastawał!
– Nie inaczej, jeno na życie Księcia Marcelego – on mi na to – zrządzeniem Opatrzności chyba cało z tego uszedł.
– Chwalić Boga! – odparłem uspokojony cokolwiek – Lecz powiadaj wasze, gdzie i kiedy to się wydarzyło?
– Wczora, popołudniową porą. Właśnie z tej to przyczyny Książę mało co na uroczystość by się spóźnił. A mógł był przecie wcale żywy nie dotrzeć! Trudno respektu nie mieć dla szlachcica, któren w takich będąc opałach, aże do końca zimną krew zachował.
I tu opowiedział mi Pan Piwniczny całą ową historię. Było więc tak, że wybrał się zaraz z rana Minister Wojny do Opactwa, by tam, w samo południe, homilią o cnocie umiłowania Ojczyzny, a tem samem i Księcia Regenta wygłosić. A wszystko to dla kaznodziejów tłumnie zebranych, iżby potem w lud ciemny poszedłszy, znali, jako też wiary katolickiej nauczać przystoi. Opat, jak wiadomo, gościnnem jest wielce, więc stół suto zastawił i tak zeszło Księciu Marcelemu aże do piątej. Spostrzegłszy się w końcu, że czasu już niewiele ostało, by na Zamek spokojnie powrócić i na wiadomą uroczystość zdążyć, pożegnał się Książę co rychlej, wskoczył do karety i wraz na woźnicę wrzasnął: Migiem dziadu! Ten, rzecz jasna, zaraz jął konie batem okładać i takiem to sposobem pognali jak szaleni w siną dal.
Pech chciał, że jakoś w połowie drogi, za zakrętem, gdzie bór gęsty się kończy i gościniec dalej pośród pól i łąk biegnie, pędzono akuratnie bydło w poprzek, przez co stanęły na środku, by je przepuścić, trzy chłopskie furmanki. Łatwo odgadnąć, że nie dostrzegłszy w porę przeszkody, wpadli na nie zbrojni, towarzyszący księciu, a na nich z kolei kareta. Woźnica zdołał jeszcze w bok odbić, atoli z powozu, skoro w fury uderzył, drzazgi się jeno ostały. Cudem jakim, bo przecie nie inaczej, sam Książę z całej tej opresji bez szwanku wyszedł, a i zimną krew zachował, bo ani się obejrzawszy na rannych, co jęczeli w koło, sam, bez niczyjej pomocy, na koń wskoczył i pognał dalej. Męstwo to, trzeba przyznać, wielkie, że przez własny kraj tak bez służby i całkiem bez straży...
Książę, jak już wiecie, na rzeczoną uroczystość zdążył i ani dał po sobie poznać, co też mu się przytrafiło. Pułkownik zaś, któren rotą dowodził i na miejscu ostał, tak się rozsierdził, że nie mieszkając nakazał swojem ludziom furmanów, jako też poganiaczy bydła na okolicznych drzewach obwiesić – tak za karę, jako też innym ku przestrodze.
Nieroztropnie jednakowoż uczynił, bo rzecz cała już z daleka przecie na zamach wygląda i to wcale zmyślnie sprokurowany. Łatwo też odgadnąć, iż wielu mogło rękę na naszego Ministra Wojny chcieć podnieść – od Króla Francji poczynając, na bezliku zdegradowanych oficyjerów kończąc. Trudno się atoli czegoś wywiedzieć od wisielców, więc imć Pana Pułkownika koniec końców zdymisjonowano, a i na wszelki wypadek do wieży wtrącono. Wzięto też w obroty krewnych, tudzież znajomków onych furmanów i poganiaczy, w nadziei, że może który indagowany, coś tam przecie wyzna.
Cóż, obaczym, jako będzie. Znając swe szczęście, trochę się tylko obawia, by i jego o współudział przy tej okazji nie oskarżono