Krysia Leśniczanka
Był piękny, słoneczny, czerwcowy dzień. Nastało południe i akurat zadzwoniono na Anioł Pański, kiedy to przemierzywszy zamkowy dziedziniec wszedłem do ogrodu, z zamysłem by usiąść na kamiennej ławce pod okazałą lipą i korzystając z dobrodziejstwa jej cienia, zasłuchać się w brzęczenie pszczół i oddać lekturze De bello Gallico Juliusza Cezara. Tuż nieopodal różanego klombu dojrzałem jednak dwie damy – Panią Ochmistrzynię i Panią Podstolinę. Rozprawiały ze sobą o czemś tak bardzo zaaferowane, że skłoniwszy się pomyślałem, iż pewno w ogóle mnie nie nie spostrzegą. Byłem jednak w błędzie. Obie skinęły głowami, zaś Ochmistrzyni przywołała mnie ku sobie pośpiesznem ruchem dłoni.
– Słyszałeś już waćpan najświeższe nowiny? – spytała ściszonem głosem, gdy jeno przybliżyłem się nieco – Pan Podkanclerzy Błyskotliwski ma nową faworytę...
To rzekłszy uśmiechnęła się wymownie, ja zaś, jako że nie przepadam za tego rodzaju plotkami, odpowiedziałem jeno:
– Ach tak...
Zamierzałem następnie oddalić się w swoją stronę, jednakoż obydwu damom nader pilno było podzielić się z kimś nowinami.
– Ponoć nadzwyczaj nadobna – rzekła Podstolina – choć po prawdzie mówią, iż cokolwiek za chuda.
– Przesada z tą urodą – dodała Ochmistrzyni – oczy ma nadto wybałuszone, szyję za krótką, cerę zbyt śniadą, biust mało wydatny...
– A więc nadobna, czyliż nie? – spytałem dając tem samem do zrozumienia, iż pragnę skrócić rozmowę.
– De gustibus est non disputandum – skwitowała Ochmistrzyni – Podkanclerzemu zapewne się spodobała. No cóż... Wczora podczas tajnej narady u Kanclerza Pan Łowczy wręczył mu zawiniątko z konterfektem.
– To córka jakiegoś leśnika – dodała Podstolina – ciekawe, jakie też może mieć maniery!
– Podczas tajnej narady? – spytałem zaskoczony – Skąd zatem wiadomo o całej sprawie?
– Ach, te tajemnice! Wszystek Dwór od rana o niczem innem nie mówi – rzekła Ochmistrzyni – to zaściankowa szlachcianka, dziewczę jakich wiele, a Pan Błyskotliwski zamierza pono sprowadzić ją na Zamek.
– Ostanie więc dwórką – stwierdziłem z rezygnacją, albowiem nużyła mnie już owa mało wyrafinowana konwersacja.
– Nie inaczej. Pan Łowczy przyobiecał to jej ojcu, zaś Podkanclerzy po obejrzeniu konterfektu upatrzył ją sobie... – zachichotała Ochmistrzyni.
– Czyliż to się godzi?! – spytałem poruszony.
– Cóż, zauroczenie młodością... – westchnęła Podstolina – mężczyźni w sile wieku gustują w pannach młodych, płochych, nie dostrzegając częstokroć niewiast dojrzałych i doświadczonych w sercowych sprawach.
– Kto wie, czy nie spodoba się Infantowi ta Krysia, czy jak jej tam? – zastanowiła się Ochmistrzyni – Najjaśniejszy Pan uwielbia nocne pogawędki z prostemi dzierlatkami...
– Tak, tak! – ożywiła się Podstolina – szepnęła mi dziś na ucho Podkomorzanka, że Król ma jej ofiarować pierwszy taniec na jutrzejszem balu. Z początku wiary nie dałam, lecz przecie... I pono podarował jej już jaki klejnot...
W tejże chwili w furcie pojawił się Pan Koniuszy, wobec czego obie damy straciły zainteresowanie moją osobą i zapragnęły z niem to podzielić się swojem sekretem. Rad temu wielce skłoniłem się grzecznie i oddaliłem w kierunku zachodniem, gdzie rosła wspomniana już wcześniej lipa.
Po przeczytaniu kilkunastu stron księgi poczułem błogą senność – druidyczni Celtowie, ciepłe czerwcowe powietrze, głęboki cień drzewa, łagodny klimat Akwitanii, ciche, monotonne brzęczenie pszczół, Gallia est omnis divisa... – wszystko to sprawiło, żem niepostrzeżenie zapadł w drzemkę.
Obudziło mnie ssanie w żołądku. Słońce wyraźnie się zniżyło, więc pora posiłku dawno już minęła – musi przespałem ze dwie godziny. Podniosłem się z ławki i ruszyłem ku krużgankom. Na schodach napotkałem Pana Piwnicznego.
– Słyszałeś już waść...? – zaczął mówić, lecz od razu wszedłem mu w słowo:
– O Krysi Leśniczance?
– Nie! – machnął ręką – O pierwszorzędnem mozelskiem winie, które dopiero co dostarczono do zamkowych piwnic!
– Ah! – uśmiechnąłem się szeroko – Już myślałem, że i acan o owej pannie... Swoją drogą wielce to nieobyczajne, by ojciec własną córkę stręczył Podkanclerzemu. To zawiniątko z konterfektem...
– Z konterfektem? – zdziwił się szczerze.
– No jakże! Dopiero co dwie zacne damy opowiedziały mi o wszystkiem. Choć z drugiej strony – zastanowiłem się – wszak żadnej z nich nie było na owej tajnej naradzie. Może więc to nie konterfekt spoczywał w paczuszce, może niewinne dziewczę uzbierało w lesie malin dla Pana Byskotliwskiego, zaś ojciec posłał je przez Łowczego...
– Co też waszmość opowiadasz... – skrzywił się Pan Piwniczny – wszystko to jeno plotki niewieście. Powiem ci w zaufaniu, że żadnej Krysi nie ma i nigdy nie było. Znam rzecz całą z lepszych źródeł – in vino veritas, przy dobrem trunku łacno rozwiązują się języki! Owóż poszło o to, że pewien szlachcic, towarzysz polowań naszego Pana Łowczego, zapragnął awansów i zaszczytów, jakiejś tam zwierzchności nad lasami w paru powiatach lub czegoś takiego. Ot i wszystko. A żeby się wkupić w łaski Podkanclerzego, a przezeń i samego Kanclerza, posłał trochę kosztowności...
– I tyle? Nic więcej? – spytałem zdumiony.
– A jakże! Ktoś to zasłyszał, zoczył i wraz wzięto na języki Bogu ducha winną białogłowę. Zresztą, czyliż ów pretendent do urzędów w ogóle ma córkę? Któż to wiedzieć może...
I w tenże sposób poznałem całą prawdę. A zatem plotki, plotki, plotki jeno, lecz nie masz miejsca w naszem Zamku na żadne nieprzyzwoitości! Szczerze rad jest takiemu obrotowi sprawy