Błazen Nadworny - Festiwal

Spisano dnia 28 maja A.D. 2017

Festiwal


     Działo się to w pewnem Księstwie, za górami, za lasami, dawno, dawno temu − tak dawno, że niektórzy powiadają, iż jest to nieprawda, jednakowoż nie mają racji. Ale wracając do rzeczy, Książę miał córkę, w istocie niezbyt urodziwą, którą postanowił godnie wydać za mąż. Ofiarował po prawdzie w posagu połowę Księstwa, lecz cóż z tego, skoro kraj zdawał się mały i nieszczególnie zamożny, zaś wszystkie najlepsze partie w państwach ościennych były już zajęte.

     − Gdybyż tak chocia smok! − zwykł mawiać Książę do swych doradców, skoro jeno nachodziły go posępne myśli.

     Smoki bowiem miały to do siebie, iż niczem magnes przyciągały w onych czasach walecznych pogromców, którzy po zakończeniu całej sprawy, jako honorarium brali sobie za żony miejscowe księżniczki wraz z połową przynależnych im księstw. Cóż jednak po tem, skoro smoka i ze świecą by nie znalazł w całem kraju?

     − A jeśliby tak turniej rycerski urządzić? − zaproponował Szambelan.

     − To na nic, Wasza Książęca Mość − skwitował Cześnik, któren, nota bene, nieszczególnie lubił się z Szambelanem − czasy wszędy spokojne, rycerstwo zgnuśniało i mało kto rad brać się za łby ryzykując swe życie.

     − Prawda − rzekł Książę z rezygnacją, zaś Szambelan zmroził wzrokiem Cześnika i na dłuższą chwilę zapadło milczenie.

     − Mam! − zakrzyknął nagle imć Pan Rewski herbu Kur, zausznik książęcy − urządźmy turniej śpiewaczy!

     − Co też waść opowiadasz! − skrzywił się na te słowa Miecznik − Mieliżby się grajkowie mandolinami po czerepach okładać?

     − Ani trochę! − zaoponował Rewski − Sprośmy najpierwszych bardów i trubadurów, a ten zwycięży, któren najpiękniejszą zaśpiewa balladę. Wszak Księżniczka wielce rada jest muzyce!

     Łatwo odgadnąć, jakie miny mieli Cześnik i Szambelan słysząc owe słowa, lecz nie dojrzał ich Książę, gdyż stał akurat obrócony tyłem, patrząc przez okno zamkowej komnaty na leżące u stóp wzgórza stołeczne miasto, dalej na pola posrebrzane żytem i jeszcze dalej, na puszczę, ciągnącą się aże po horyzont.

     − Połowa Księstwa... − mruknął pod nosem, po czem rzekł do zebranych − Niech tak będzie.

     Już nazajutrz rozpowiedziano wszem i wobec o owem turnieju, zwąc go świętem głosu, festivitas vocale, co prosty lud, nie znając łaciny, ochrzcił niebawem krótko festiwalem. I stało się, że ściągać poczęli śpiewacy z całego kraju, by w dzień oznaczony, na podwyższeniu skleconem z desek przed wrotami ratusza, móc wyśpiewać swe pieśni, a każden z nich karmił się nadzieją na rękę Księżniczki i − jeszcze większą − na połowę Księstwa. Radował się władca licząc, iż pozbędzie się w końcu kłopotu, radowali mieszczanie na owe wokalne popisy, radowała wreszcie takoż i Księżniczka na rychłe zamążpójście, a że muzykę kochała ponad wszystko, tem większa była jej radość. A jednak coś stanęło na przeszkodzie owemu pospólnemu szczęściu.

     − Czy nie uważasz, Mości Książę − rzekł Pan Rewski w przeddzień festiwalu − iż byłoby pewną niezręcznością, gdyby któryś z bardów zawarł w swej balladzie jakie niewłaściwe słowa?

     − A cóż masz acan na myśli? − spytał władca.

     − Gdyby na ten przykład zaśpiewał nieładnie o kraju naszem, albo o tem, który niem rządzi?

     − Nie poważy się na to!

     − Zapewne − przytaknął Rewski − nie rzeknie nic wprost, atoli mógłby sprytnie dobierając słowa sprawić, iże gawiedzi przyszłoby na myśl co nieodpowiedniego. Zaiste wielka jest siła poezji...

     − Może i masz waść rację... − zadumał się Książę − Cóż zatem robić?

     − Ot, na ten przykład już mi doniesiono, iż jeden ze śpiewaków, odziany na czarno, uczynił raz nader niestosowny żart z pewnego urzędnika...

     − Każ mu iść precz!

     − Jak raz, go tu nie będzie − skłonił się Rewski − inszy z kolei brzydko nabijał się z kleru...

     − Poszczuj go psami!

     − Jeszcze jeden znowu tak chytrą ongi obmyślił był strofę, że gdyby wspak ją śpiewać...

     − Niech sczeźnie z mych oczu czem prędzej!

     Pewno odgadniecie, iż książęcy zausznik jeszcze na paru innych grajków zagiął swój parol, a że kijami na dodatek kazał obić tego i owego, wielu zawczasu, na wszelki wypadek postanowiło wziąć nogi za pas.

     Pod wieczór zjawił się na zamku Burmistrz stołecznego miasta oraz dwóch rajców, by prosić o posłuchanie u Księcia w sprawie niecierpiącej zwłoki.

     − No, co tam znowu? − spytał władca, zły, że oderwano go od ucztowania.

     − Pokornie błagamy, Wasza Miłość − zaczął Burmistrz − byś raczył postanowić, co będzie dalej z naszem festiwalem...

     − A cóż niby ma być?

     − Idzie właśnie o to, że ostał się już jeno jeden śpiewak...

     − W dodatku chromy, w dość podeszłem wieku... − rzucił rajca stojący po prawej.

     − Głuchy na jedno ucho, z zachrypniętem głosem − dodał ten z lewej − i chyba trochę niespełna rozumu...

     − Lękamy się, Wasza Miłość − zakończył Burmistrz − iżby nie było z niego pośmiewiska...

     Jak zakończyła się owa historia? Pewno się zdziwicie, lecz koniec końców ucieszył się Książę, iże nie stracił połowy dziedzictwa. Dla tej przyczyny Rewski herbu Kur w nagrodę został Podkomorzym. Księżniczka, niestety, zestarzała się w panieństwie, zaś ludowi ogłoszono przez heroldów, iż festiwal, i owszem, odbył się, atoli w zamkowej sali − z uwagi na... niepogodę. I jeszcze, że udał się przewybornie.

     Spytacie o morał? Niech każden z Was go sam wykoncypuje! Wciąż jeszcze nie wiecie? No więc cóż począłby władca bez wiernych heroldów? To jeno podpowiedzieć Wam może 


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.