Festiwal
Działo się to w pewnem Księstwie, za górami, za lasami, dawno, dawno temu − tak dawno, że niektórzy powiadają, iż jest to nieprawda, jednakowoż nie mają racji. Ale wracając do rzeczy, Książę miał córkę, w istocie niezbyt urodziwą, którą postanowił godnie wydać za mąż. Ofiarował po prawdzie w posagu połowę Księstwa, lecz cóż z tego, skoro kraj zdawał się mały i nieszczególnie zamożny, zaś wszystkie najlepsze partie w państwach ościennych były już zajęte.
− Gdybyż tak chocia smok! − zwykł mawiać Książę do swych doradców, skoro jeno nachodziły go posępne myśli.
Smoki bowiem miały to do siebie, iż niczem magnes przyciągały w onych czasach walecznych pogromców, którzy po zakończeniu całej sprawy, jako honorarium brali sobie za żony miejscowe księżniczki wraz z połową przynależnych im księstw. Cóż jednak po tem, skoro smoka i ze świecą by nie znalazł w całem kraju?
− A jeśliby tak turniej rycerski urządzić? − zaproponował Szambelan.
− To na nic, Wasza Książęca Mość − skwitował Cześnik, któren, nota bene, nieszczególnie lubił się z Szambelanem − czasy wszędy spokojne, rycerstwo zgnuśniało i mało kto rad brać się za łby ryzykując swe życie.
− Prawda − rzekł Książę z rezygnacją, zaś Szambelan zmroził wzrokiem Cześnika i na dłuższą chwilę zapadło milczenie.
− Mam! − zakrzyknął nagle imć Pan Rewski herbu Kur, zausznik książęcy − urządźmy turniej śpiewaczy!
− Co też waść opowiadasz! − skrzywił się na te słowa Miecznik − Mieliżby się grajkowie mandolinami po czerepach okładać?
− Ani trochę! − zaoponował Rewski − Sprośmy najpierwszych bardów i trubadurów, a ten zwycięży, któren najpiękniejszą zaśpiewa balladę. Wszak Księżniczka wielce rada jest muzyce!
Łatwo odgadnąć, jakie miny mieli Cześnik i Szambelan słysząc owe słowa, lecz nie dojrzał ich Książę, gdyż stał akurat obrócony tyłem, patrząc przez okno zamkowej komnaty na leżące u stóp wzgórza stołeczne miasto, dalej na pola posrebrzane żytem i jeszcze dalej, na puszczę, ciągnącą się aże po horyzont.
− Połowa Księstwa... − mruknął pod nosem, po czem rzekł do zebranych − Niech tak będzie.
Już nazajutrz rozpowiedziano wszem i wobec o owem turnieju, zwąc go świętem głosu, festivitas vocale, co prosty lud, nie znając łaciny, ochrzcił niebawem krótko festiwalem. I stało się, że ściągać poczęli śpiewacy z całego kraju, by w dzień oznaczony, na podwyższeniu skleconem z desek przed wrotami ratusza, móc wyśpiewać swe pieśni, a każden z nich karmił się nadzieją na rękę Księżniczki i − jeszcze większą − na połowę Księstwa. Radował się władca licząc, iż pozbędzie się w końcu kłopotu, radowali mieszczanie na owe wokalne popisy, radowała wreszcie takoż i Księżniczka na rychłe zamążpójście, a że muzykę kochała ponad wszystko, tem większa była jej radość. A jednak coś stanęło na przeszkodzie owemu pospólnemu szczęściu.
− Czy nie uważasz, Mości Książę − rzekł Pan Rewski w przeddzień festiwalu − iż byłoby pewną niezręcznością, gdyby któryś z bardów zawarł w swej balladzie jakie niewłaściwe słowa?
− A cóż masz acan na myśli? − spytał władca.
− Gdyby na ten przykład zaśpiewał nieładnie o kraju naszem, albo o tem, który niem rządzi?
− Nie poważy się na to!
− Zapewne − przytaknął Rewski − nie rzeknie nic wprost, atoli mógłby sprytnie dobierając słowa sprawić, iże gawiedzi przyszłoby na myśl co nieodpowiedniego. Zaiste wielka jest siła poezji...
− Może i masz waść rację... − zadumał się Książę − Cóż zatem robić?
− Ot, na ten przykład już mi doniesiono, iż jeden ze śpiewaków, odziany na czarno, uczynił raz nader niestosowny żart z pewnego urzędnika...
− Każ mu iść precz!
− Jak raz, go tu nie będzie − skłonił się Rewski − inszy z kolei brzydko nabijał się z kleru...
− Poszczuj go psami!
− Jeszcze jeden znowu tak chytrą ongi obmyślił był strofę, że gdyby wspak ją śpiewać...
− Niech sczeźnie z mych oczu czem prędzej!
Pewno odgadniecie, iż książęcy zausznik jeszcze na paru innych grajków zagiął swój parol, a że kijami na dodatek kazał obić tego i owego, wielu zawczasu, na wszelki wypadek postanowiło wziąć nogi za pas.
Pod wieczór zjawił się na zamku Burmistrz stołecznego miasta oraz dwóch rajców, by prosić o posłuchanie u Księcia w sprawie niecierpiącej zwłoki.
− No, co tam znowu? − spytał władca, zły, że oderwano go od ucztowania.
− Pokornie błagamy, Wasza Miłość − zaczął Burmistrz − byś raczył postanowić, co będzie dalej z naszem festiwalem...
− A cóż niby ma być?
− Idzie właśnie o to, że ostał się już jeno jeden śpiewak...
− W dodatku chromy, w dość podeszłem wieku... − rzucił rajca stojący po prawej.
− Głuchy na jedno ucho, z zachrypniętem głosem − dodał ten z lewej − i chyba trochę niespełna rozumu...
− Lękamy się, Wasza Miłość − zakończył Burmistrz − iżby nie było z niego pośmiewiska...
Jak zakończyła się owa historia? Pewno się zdziwicie, lecz koniec końców ucieszył się Książę, iże nie stracił połowy dziedzictwa. Dla tej przyczyny Rewski herbu Kur w nagrodę został Podkomorzym. Księżniczka, niestety, zestarzała się w panieństwie, zaś ludowi ogłoszono przez heroldów, iż festiwal, i owszem, odbył się, atoli w zamkowej sali − z uwagi na... niepogodę. I jeszcze, że udał się przewybornie.
Spytacie o morał? Niech każden z Was go sam wykoncypuje! Wciąż jeszcze nie wiecie? No więc cóż począłby władca bez wiernych heroldów? To jeno podpowiedzieć Wam może