Błazen Nadworny - Ecce homo

Spisano dnia 9 kwietnia A.D. 2017

Ecce homo


     Ciemności rozstąpiły się i po burzy nie pozostało już ani śladu. Szkarłatna tarcza słońca, jak wielka kropla krwi spływającej z umęczonego uderzeniami gromów nieba, dotykała już niemal horyzontu, zwiastując rychłe nadejście mroku. Dzień konał w ciszy, zaś jego agonii zdawały się przyglądać potężne wieże twierdzy Antoniusza, rzucające na dziedziniec pretorium cień, coraz to dłuższy i dłuższy, niczem przednia straż zbliżającej się nieuchronnie nocy.

     Prefekt zrzucił togę i podszedł do okna. Oparł dłonie na parapecie z kolorowego marmuru i patrzył czas jakiś na czerwieniejące w ostatnich blaskach zachodu dachy, kamienne ściany domów i wąskie uliczki w dole, u stóp warowni. Wreszcie obrócił głowę i spoglądając na wschód, ku Górze Oliwnej, rzekł ściszonem głosem:

     – Jeruszalaim... Nienawidzę tego miasta. Nienawidzę tych ludzi, kapłanów, świętych, proroków i zwykłego motłochu... Nienawidzę ich wszystkich...

     Milczał przez chwilę, a następnie odwrócił się, rozejrzał po komnacie i zatrzymał wzrok na stojącem przy drugim oknie młodzieńcu, odzianem w tunikę z dwoma purpurowemi pasami, biegnącemi od ramion w dół.

     – Tak, nienawidzę... – powtórzył wzdychając ciężko – ale powiedz lepiej Marku, co tam u mej siostry. Dzień nie był łatwy, jeszcze to trzęsienie ziemi, szczęśliwie, niewielkie. Nie zdążyłem cię nawet spytać.

     – Matka ma się znakomicie, mieszka teraz w pięknem domu nieopodal Awentynu, cieszy się dobrem zdrowiem i pozdrawia ciebie, wuju.

     – To doskonale – odparł Prefekt przesuwając dłoń po lewej skroni – doskonale, ja chyba nie mam tyle szczęścia, coraz bardziej dokucza mi hemikrania.

     – O, to ponoć nader przykra dolegliwość...

     – Tak... Hej chłopcze! – rzucił do stojącego we drzwiach niewolnika – Przynieś no wina! I zawołaj tu Chloe, niech mi rozmasuje kark!

     – A zatem rzekłeś, wuju Poncjuszu, iż niemiłe jest ci to miasto – powiedział Marek.

     – Stokroć bardziej wolę Cezareę – odparł Piłat kładąc się na stojącej pod ścianą sofie – tam chociaż wieczorna bryza od morza przynosi chłód po spiekocie dnia. I ludzie są bardziej normalni, więcej Greków, Fenicjan, nie ma tej ich świątyni, kapłanów. Dasz wiarę, że oni mają tu tylko jednego boga? Że nie stawiają mu posągów? Że nie chcą czcić Cezara?

     – Słyszałem o tem – odparł Marek – ale my...

     – My się nie mieszamy. Z początku nawet próbowałem, kazałem wnieść tu proporce z wizerunkiem Cezara, ale... Doszłoby jeno do zamieszek i rozlewu krwi, a wiesz, jak tego nie lubią w Rzymie. Tak więc dajemy im pokój, byleby tylko nie burzyli się i płacili podatki.

     Do komnaty weszła młoda niewolnica o śniadej cerze, odziana w błękitne peplum, przewiązane na biodrach. Pukle kruczoczarnych włosów opadały na jej drobne ramiona. Zanurzyła palce w amforze z oliwą, nachyliła się nad leżącem i z wielką wprawą poczęła uciskać i masować jego kark.

     – To dziewczę ma złote dłonie – rzekł Piłat – pod ich dotykiem ból głowy niemal ustępuje. Żaden medyk by jej nie dorównał.

    Chloe uśmiechnęła się nieznacznie, zaś Marek powrócił do przerwanego wątku:

     – A więc dlatego umyłeś dziś ręce i skazałeś owego człowieka, jak tego chcieli ich kapłani?

     – Tak... – odparł Prefekt zastanawiając się chwilę – oczywiście można go było od razu uznać za buntownika i posłać na śmierć, ale wtedy byliby mniej ukontentowani, a tak... myślą, że odnieśli zwycięstwo. Niech myślą!

     – Uważasz zatem, wuju, że ten, jak mu tam, Jeszua naprawdę zagrażał Rzymowi?

     – Skądże znowu! To nieszkodliwy pomyleniec, te jego brednie o królestwie nie z tego świata i wyznawcy, którzy rozpierzchli się zaraz, gdy go pojmano... Biedak miał pecha dostać się w tryby historii, to wszystko.

     – Puściłeś jednak wolno rozbójnika...

     – Barabasza? To nie jest pospolity rozbójnik, ale przywódca żydowskich powstańców.

     – Jakże być może?! – Marek pobladł.

     – Musisz się jeszcze wiele nauczyć, młodzieńcze – odparł spokojnie Piłat – ten człowiek bierze od nas pieniądze. Jest naszem, powiedzmy, szpiegiem, albo nawet więcej. Z powstańcami trudno jest walczyć, znacznie łatwiej ich kontrolować.

     – Czyliż nie zabijają oni legionistów?

     – To się zdarza, lecz znacznie więcej by ich zginęło, gdyby doszło do jawnej rewolty. Poległoby też bardzo wielu Żydów, cały kraj spłynąłby krwią, no i mniej by było podatków. Sam więc widzisz. A tak, najciemniej jest pod latarnią. Głośno krzyczy, niby ich podburza, lecz w istocie nie daje się zbroić i trzyma w ryzach. Jak trzeba, donosi. Służy nam. A że czasem zapłaci kto życiem – coż, taka jest cena...

     – Zaiste, wiele się jeszcze muszę nauczyć... – Marek usiadł na trójnogu, obok okna.

     – Pytaj, siostrzeńcze, obiecałem wszak twej matce objaśnić ci, czem jest polityka. Gdyby tylko nie ten ból głowy... Teraz minął – Prefekt podniósł się z łoża – ale wiem, że wróci. Napijmy się przed ucztą wina dla zaostrzenia apetytu!

     Słońce zaszło i komnata poczęła szybko pogrążać się w mroku. Chloe zapaliła kilka oliwnych lampek pod ścianami, zaś chłopiec napełnił winem dwie srebrne fiale. Mężczyźni wzięli je w dłonie i strząsnąwszy parę kropel na cześć Marsa, unieśli do ust.

     – Zapadły mi w pamięć te słowa – mówił dalej Marek – ów Jeszua rzekł, iż przyszedł, by dać świadectwo prawdzie. Czytałem trochę Arystotelesa i innych greckich filozofów, cóż miałeś na myśli pytając, czem jest prawda?

     – Nie jestem obeznany w filozofii, Marku, wiem jeno, iż władza jest celem, a to, co doń prowadzi, zwykło nazywać się prawdą. Skoro chcesz rządzić, głoś ludziom największe brednie, mów, iż czarne białem jest, a białe czarnem – wyśmieją cię, lecz ty rozpowiadaj tak dalej i dalej, a poczną wątpić w to, co dotąd brali za dobrą monetę i skłócą się do reszty jedni z drugiemi. Mieszaj im bez ustanku kłamstwem w umysłach, aż ci na koniec uwierzą. To będzie prawda. Ciemny lud kupi wszystko, co zechcesz mu przedać, a ciemnem ludem włada się najsprawniej. Dziel i rządź! Divide et impera!

     – Platon powiada, iż władza winna służyć ludowi... – Marek schylił głowę i wpatrywał się w barwną mozaikę na posadzce. W komnacie pojaśniało, nad Wzgórzem Syjonu ukazał się miesiąc. Była pełnia, jego chłodne światło wlewało się wąską strugą przez południowe okno, wyławiając z mroku fragment fresku przedstawiającego uprowadzenie Europy.

     – Ostaw filozofię, młodzieńcze! To dobre dla zniewieściałych Greków, zaś naszą powinnością jest rządzić. Nas zapamiętają po wsze czasy, o nas będą pisać w kronikach, a lud... Spójrz, ów nieszczęsny Jeszua, któż za lat parę pomni jeszcze jego imię? Narodził się, żył, umarł. Ziarko piasku w trybach historii, oto właśnie człowiek. Ecce homo!

     Rozmowa ta miała miejsce w przeddzień żydowskiego święta Pesach, czternastego dnia miesiąca Nisan, za konsulatu Lucjusza Liwiusza Ocelli Sulpicjusza Galby oraz Lucjusza Korneliusza Sulli Feliksa, w dziewiętnastym roku panowania Tyberiusza Juliusza Cezara. A spisał ją wiernie wedle relacji owego Marka, siostrzeńca Poncjusza Piłata, Józef Flawiusz, atoli przekaz ten zaginął w mrokach dziejów. Jego fragment odnalazł jednak przypadkiem całkiem niedawno w zamkowej librarii i przełożył dla Was z greki


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.