Dziadostwo
Nie pisałem do Was w przeszłą niedzielę, albowiem tak bardzo pochłonęła mnie sprawa ona, tak bardzo zapamiętałem się w wysiłkach, by raz wreszcie na własne oczy to ujrzeć, żem ani chwili nie znalazł, aby pochylić się nad papierem. Rzecz to z dawien dawna wiadoma, iże lud prosty zbiera się potajemnie, by gusła szczególne w dniu zadusznem odprawiać, jednakoż mało kto wie, gdzie i o jakiej porze rzecz ową czyni, albowiem trzymane jest to w ścisłej tajemnicy. I nie dziwota, bo obyczaj przecie pogański, więc tych, którzy mu hołdują, przed oblicze Świętego Oficjum jak nic mógłby zaprowadzić.
Wiedziony atoli wrodzoną ciekawością, nie bacząc na ryzyko, starałem się z całych sił człowieka jakiego naleźć, któren by mnie w czas umówiony na miejsce wiadome zaprowadził, a że najciemniej zawżdy jest pod latarnią, wyszło w końcu na jaw, że osobą właściwą nie kto inszy jest, jeno mój poćciwy Wojciech! On to pacholęciem będąc, obrzęd ów na własne oczy we wiosce swojej nie raz oglądał i teraz przyobiecał szwagra swego namówić, by mnie za dwa czerwone złote gdzie trzeba zawiódł.
Tak więc znalazłem się w drugiem dniu listopada, o północy, na owem smętarzu, gdzie zebrało się wielu okolicznych włościan i gdzie zjawił się w końcu również człek ów tajemniczy, Guślarzem zwany. A com obaczył, to Wam opowiem.
Guślarz
Wszędy ciemno, wszędy głucho,
Czyliś starzec, czyli dziecię,
Dobrem jesteś, czy złem duchem,
Skoro błąkasz się po świecie,
Przybądź na moje wezwanie!
Co ma stać się, niech się stanie!
Chór
Gadaj, czego ci potrzeba,
Aby dostać się do nieba!
I otom ujrzał postać jakowąś mglistą z chmurnem obliczem, unoszącą się ponad grobami, co przemówiła ni to do zebranych, ni to do samej siebie.
Zjawa
Badylek zielony mam w dłoni,
By niem ministrów mych gonić.
Byłem ci wielkiem kanclerzem,
Słuchać ludu obiecałem –
Lud głupi uwierzył,
Lecz ja księcia jeno słuchałem,
Wolałem głowę w piach chować,
Nie w mojem ręku wszak władza,
Lud w rządzeniu przeszkadza,
Nie mnie, nie mnie decydować!
I choć słowa zawżdy kwieciste,
Frazesy dziś palą me usta,
Z ust nicość zieje i pustka,
A obietnice odległe, mgliste,
Rekonstrukcyje, układy...
Czas rządów tak chyżo ucieka
I sąd sprawiedliwy już czeka,
Nie dałem, nie dałem rady...
Guślarz
Nikt cię nie zmuszał, nikt ci nie kazał,
Wiedziałeś, co bierzesz na siebie,
Komu oczy przesłoni raz władza,
Ten nigdy nie znajdzie się w niebie.
Chór
Wiedziałeś, co bierzesz na siebie,
Teraz nigdy nie znajdziesz się w niebie...
Jeszcze w uszach mych nie przebrzmiały dobrze owe słowa, jak oto zjawa przeistoczyła się w inszego ducha, szlachcica słusznej postury z siwą brodą okalającą krągłą twarz.
Duch
Czylim zbłądził, zgubił drogę?
Szedłem przecie w obce kraje,
Lecz nazw spamiętać nie mogę,
Oleju w głowie nie staje...
Kim jestem? Przecie, racja!
Ma sztuka to dyplomacja!
Rzekłem ja niejednemu do słuchu,
Skłóciłem się ze wszystkiemi...
Guślarz
Kimżeś ty? Kim jesteś, duchu?
Duch
Nie pomnę, błąkam się po ziemi,
Co rzeknę, niemądre, niezdarne,
Co uczynię, głupsze jeszcze,
Ach urzędowanie me marne!
Kiedyż mu koniec obwieszczę?
Guślarz
Idź precz, nieszczęsny, przed siebie,
Zachłysnąłeś się władzą i złotem,
Może kiedyś zagościsz ty w niebie,
Skoro Bóg ci wybaczy głupotę.
Chór
Zachłysnąłeś się władzą i złotem,
Może Bóg ci wybaczy głupotę...
Ledwom oczy przetarł ze zdumienia, jak oto zjawa rozpłynęła się w wątłem świetle miesiąca, zaś na jej miejscu, niczem spod ziemi, wyrósł nagle krwawy upiór.
Upiór
Motłochu, znasz mnie przecie!
Dziś w ordery nie tak strojny
I błąkać się muszę po świecie,
Byłem ja ministrem wojny!
Z czołem dumnie podniesionem
Inszem kłaniałem się panom,
Głowy ścinałem hetmanom,
We wschodnią patrzyłem stronę
I dla moskiewskiej kiesy
Duszę mą wzięły biesy.
Guślarz
Straszliwa, straszliwa twa zdrada!
Cóżeś uczynił przeklęty?
Upiór
Ach pali zdrajcy piętno!
Sam car mym umysłem władał!
Hej ku mnie zdradzieckie duchy,
To dla was te trzy wybuchy!
Rycerzom wzbraniałem oręża,
Kmiotków zaś w widły zbroiłem,
Armię w całun żałobny spowiłem,
Teraz car mą armię zwycięża...
Guślarz
Pamiętajcie, że bożym rozkazem,
Kto się wrogom ojczyzny zaprzeda,
Temu nigdy nie ujdzie to płazem
I ten nigdy nie trafi do nieba.
Chór
Kto się wrogom ojczyzny zaprzeda,
Ten nigdy nie trafi do nieba...
W tej samej chwili upiór zapadł się pod ziemię, ja zaś stałem w miejscu przerażony. Nie był to jednak koniec owych zdarzeń tajemnych, bo oto unosząca się nad grobami mgła zgęstniała i przemieniła się w blade, milczące widmo mizernego wzrostu.
Guślarz
Ktoś ty? Nie mówisz ni słowa,
Duch żeś, czyli jeno mglistość?
Mgłami spowita głowa,
Oczywista oczywistość!
Czego żądasz, kędy zmierzasz?
O czyj grób dłonią uderzasz?
Zda się, stanąć chce do boju...
Chór
Idź precz, a nas ostaw w pokoju!
Guślarz
Odejdź, nie wchodź w nasze progi!
Zda się wódz, a drży z trwogi...
Rycerz, dziad to, czy włóczęga?
Jeśliś rycerz, okaż męstwo!
Chór
Dłonią kędy w górę sięga...
Guślarz
Po ostateczne zwycięstwo!
Drugą dłoń wspiera na grobie...
Idź precz, ostaw nas samem sobie!
Nie odchodzi i nie gada...
Chór
Ach biada nam, biada...!
Obrzęd ów, dziadowskiem zwany, nie dobiegł końca tak, jak stać się to powinno. Przerażeni strasznem zjawiskiem chłopi rozpierzchli się na wszytkie strony. Próżno też było szukać Guślarza – pewno czmychnął gdzie wylękniony, świadom, iż oto zaklęciami swemi sprowadził na świat zło, któremu nie potrafił teraz stawić czoła.
Podobnie też, chocia do bojaźliwych nie należy, przesiedział skulony pod przydrożną wierzbą aże do świtu i dopiero skoro kur zapiał, dosiadłszy konia, powrócił co rychlej na Zamek, przez całą drogę pytając sam siebie: Co to będzie? Co to będzie?
Wasz
Błazen Nadworny