Dysputa arcyteologiczna
Najjaśniejszy Pan ucztę wydał na cześć pewnej młodziutkiej hrabianki, a jakże, przednią! My z Panem Śpiżarnem i z Panem Piwnicznem siedzieliśmy wedle okiennego wykusza, w samem końcu długiego stoła i mieliśmy już trochę w czubie, kiedy to przyłączył się do naszej kompaniji sam Instygator Wielki Koronny we własnej osobie. A mówiło się akuratnie o urodzie rzeczonej hrabianki, tudzież inszych dwórek, któren to temat zdawał się wcale wdzięcznem, w rzeczy samej. Tem bardziej zdumiało nas więc, skoro ozwał się Pan Instygator Żebrowicz w te oto słowa:
– A waszmościom, słyszę, jeno dzierlatki w głowie!
– Cóż to? – odparł Pan Piwniczny – Czyżbyś acan stronił od wdzięków niewieścich? Wszak małżonka twa wcale nadobna!
– Prawda – rzekł Instygator – choć sprostać kaprysom młodej żony niełatwo. Bywa nawet iż żałuję, żem do stanu duchownego nie przystał, jako to mój ojciec nieboszczyk był ongi postanowił. Koniec końców jednak w służbę Ojczyźnie poszedłem, a sukienki założyć nie było mi pisane.
– I nie ckniłoby się waści w celibacie? – spytał Pan Śpiżarny.
– A czemuż by się cknić miało?! – obruszył się Żebrowicz – Czyliż to białogłowom tonsura przeszkadza? Ślubu jeno wziąć nie można, skoro się już jeden złożyło, a poza tem... dziewek chętnych zawszeć dostatek!
– Toć i prawda – przytaknął Pan Piwniczny z nutą żalu w głosie, ja zaś spytałem z inszej beczki:
– A sporo czasu spędziłeś wasze w seminarium?
– Będzie... jakie dwa lata – odparł – wielem się świętej teologii naonczas wyuczył i gdyby mi choćby i dziś homilie głosić przyszło, to, klnę się na duszę, lepiej bym to od niejednego kaznodziei czynił, tem bardziej, iżem w prawie, a przez to i w retoryce biegły.
– Przechwalasz się waszmość! – rzucił Pan Śpiżarny – pociągając łyk wina.
– Ani trochę! – obruszył się Instygator – Powiedzcie mi jeno jaki cytat z Ewangelii, a sami obaczycie!
– Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili – rzekłem niewiele myśląc.
– Arcydobra myśl! – odparł odsuwając na bok stojącą na stole świecę, iżby mógł lepiej w oczy nasze spoglądać – A zatem umiłowani bracia i siostry, słowa te wypowie Pan na Sądzie Ostetecznem do grzeszników, śląc ich w ogień piekielny, gdzie płacz jeno będzie i zgrzytanie zębów. Prawa i sprawiedliwa spotka ich przez to kara. Strzeżcie się więc, abyście i wy nie dołączyli do tego grona! Pomnijcie me słowa, gdy odmawiacie kwesty braciom zakonnem, gdy w swej chciwości datków należytych nie składacie Kościołowi, któren wszak najpierwej troszczy się o ubogich, gdy wzdragacie się płacić daniny swemu umiłowanemu Królowi, a przecie to on wraz z Księciem Regentem zawżdy w opiekę bierze maluczkich!
– Zaiste pięknie powiedziane – rzekł Pan Piwniczny, zaś Instygator do dna wychylił swój puchar.
– A cóż o wygnańcach? – spytałem.
– Owóż, wygnańcy! – podjął – Zalewa nas dzika horda niewiernych! Ogniem i mieczem odpór dać im należy, mówi Pan. Świętej wiary naszej bronić! Grzeszy śmiertelnie, komu choćby i przez myśl przejdzie, innowierców pod własny dach przyjąć, nakarmić, napoić, na zgubę swoją i całego ludu! Wszak nawet ów miłosierny Samarytanin gościny obcemu odmówił! Czyliż nie o tem powiada Święta Ewangelia? Strzeżcie się bracia i siostry podstępów szatana, albowiem to on właśnie postać cudzoziemskich wdów i sierot przybierając, pcha was ku zatraceniu! Przybysze morowe powietrze ze sobą niosą, a przyjdzie czas, gdy powstaną, w pień was wyrżną i kamień na kamieniu nie ostanie się z waszych domostw, naszych zamków i naszych kościołów! Porzućcie język wzgardy, którem karmią was w zaprzaństwie swojem żądni władzy bezbożnicy, sprzedawczyki, hultaje, złodzieje, motłoch podłego sortu! Ich jest diabelskie rzemiosło wzgardy i nienawiści! Wzgardy i nienawiści, powiadam!
To rzekłszy wziął głębszy oddech i otarł rękawem pot z czoła, Pan Śpiżarny zaś z przymkniętemi oczy i policzkami wspartemi na dłoniach wybełkotał:
– Święte słowa. Nie inaczej, święte słowa...
A potem – znać co innego było mu w głowie – ni z gruszki ni z pietruszki dodał:
– Ciekawe, czyliż zaprawdę aż tak nadobną jest owa Krysia Leśniczanka? Gdybyż jeno odwinąć ów konterfekt, co go Pan Łowczy dał Podkanclerzemu...
Już miałem objaśnić mu, iż to nie konterfekt żaden był w zawiniątku, lecz kosztowności, za które pewien szlachcic urząd chciał sobie kupić, atoli Pan Żebrowicz z całych sił pięścią w stół uderzył wołając:
– Co też waść duby smalone bredzisz o jakiemś konterfekcie! Plotki niewieście jeno rozgłaszasz! Czyliś nie słyszał, jak wszem i wobec Pan Łowczy oznajmił, iż to relikwie święte Podkanclerzemu wręczył? Relikwie święte, powiadam! Relikwie święte i basta!
Uczta dobiegła końca, a wraz z nią i nasza teologiczna dysputa, ja ząś udałem się na spoczynek. A więc nie żadna rozpusta, ani doczesne dobra, nie konterfekt, nie złoto, nie klejnoty, jeno relikwie – tłukło mi się wciąż po głowie, gdym zamknął już oczy. Nie kształcony nigdy w teologii snułem więc w przeszłą niedzielę bezbożne domysły, wątpiąc przy tem w szlachetność naszych dostojników. Jakże mogłem! Wstydzi się dziś tego szczerze