Błazen Nadworny - Dekret

Spisano dnia 24 września A.D. 2017

Dekret


     Dobiegał końca chłodny kwietniowy dzień. Mimo niezbyt późnej godziny Paryż pogrążył się już w półmroku. Niebo zasnuły gęste chmury, zwiastujące nadejście burzy, a nagłe porywy wiatru coraz to wznosiły tumany kurzu z ulic i placów. Tu i owdzie spadały pierwsze, ciężkie krople deszczu.

     Odziany w czarny płaszcz, młody mężczyzna zmierzał szybkiem krokiem od strony Luwru w kierunku rue Saint-Honoré. Skręcił w nią i przytrzymując dłonią kapelusz, po paru minutach dotarł do zaułka, w którem znajdował się dom stolarza Duplay. Zatrzymał się przed niem i kilka razy energicznie uderzył kołatką w bramę. Niebawem ukazała się w niej twarz służącej.

     – Do obywatela Robespierre – rzucił krótko.

     – Tak, oczywiście, obywatelu Saint-Just – odparło dziewczę rozwierając bramę na ścieżaj.

     Wszedł po skrzypiących schodach na pierwsze piętro, po czem ujrzawszy światło sączące się przez lekko uchylone drzwi po lewej stronie mrocznego korytarza, zastukał w nie i zajrzał do środka.

     – Witaj Maximilien – powiedział.

     – A, Louis! – siedzący przy prostem dębowem stole człowiek podniósł głowę znad papierów – Wejdź proszę.

     – Czyliż to się godzi, by ten kto rządzi całą Francją mieszkał w takiej norze? – spytał gość siadając na krześle naprzeciwko.

     – Francją rządzi lud – odparł Robespierre odsuwając na bok świecę i kałamarz – ja zaś przewodząc teraz Komitetowi Ocalenia Publicznego sprawuję władzę w imieniu ludu.

     – Niemniej jednak...

     – Władza, skoro już o niej mowa, to coś znacznie więcej niż pieniądze, mój drogi Louis. Gardzę niemi. W zupełności wystarcza mi ta skromna, ciasna izba, łóżko, stół do pracy, szafa na ubrania, prosta strawa. Istotą władzy jest zaś to, iż ten kto ją posiada, może urzeczywistnić swoją wizję Francji, a to warte jest więcej niźli bogactwa. Ja wiem, jaką winna być Francja i taką ją czynię. Patrzę dalej, rozumiem rzeczy lepiej niźli inni.

     – A zatem lepiej niż lud.

     – Lud łatwo daje się zmanipulować. Pomyśl jeno, co by się stało, gdyby Danton i Desmoulins nie zostali dziś zgilotynowani!

     – Tak, to było mądre posunięcie, Maximilien – rzekł Saint-Just – Danton stawał się nadto popularny, nadto lubiany przez lud. Gdyby to jemu udało się przejąć trybunały...

     – Wybraliśmy najlepszy moment – Robespierre wstał i uczynił kilka kroków tam i z powrotem. W samej koszuli, bez peruki, wyglądał znacznie mniej dostojnie niż na posiedzeniach Konwentu, lecz jego pokryta śladami po przebytej ospie twarz wyrażała to samo co zawsze, chłodne, wyrachowane skupienie.

     – Najlepszy, albo ostatni moment – zastanowił się Saint-Just – lada dzień mogłoby być za późno. Jego mowa obrończa...

     – Tak... – Robespierre znów usiadł i spojrzał uważnie na swego rozmówcę – w tej właśnie sprawie poprosiłem cię o przybycie. Oskarżenie zostało misternie spreparowane, proces doskonale ustawiony, wszystko jak trzeba, należą ci się wyrazy uznania.

     Saint-Just uśmiechnął się nieznacznie.

     – Jednakoż – ciągnął dalej Robespierre – właśnie ta mowa obrończa mogła zniweczyć wszystkie nasze plany. Mogła porwać lud, a wtedy sędziowie, choćby i najstaranniej dobrani, kto wie, czy by się nie zlękli gniewu ulicy? Zwycięstwo obróciłoby się w klęskę, a ostrze terroru uderzyłoby we mnie i w ciebie, Louis. Czyliż godzi się tak ryzykować?

     – Cóż jednak można jeszcze uczynić? Mamy już w ręku oskarżycieli i sądy... – twarz gościa rozjaśniła się nagle – A zatem chciałbyś...?

     Robespierre znów wstał i podszedł do okna wychodzącego na podwórze. Niebo przecięła błyskawica i zaraz potem rozległ się huk gromu. Spoglądając w strugi deszczu, obrócony tyłem, począł mówić:

     – Skoro kto z woli ludu oskarżony staje przed sądem, jest eo ipso winnem, albowiem lud mylić się nie może. A skoro winnem jest, po cóż ma się bronić? Obrona zda się jeno stratą czasu, matactwem, próbą zwiedzenia sądu na manowce. Rolą oskarżyciela dowieść winy, więc gdy już oskarżenie wnosi, musi mieć winy niezbite dowody. A zatem po cóż je zbijać, skoro z góry wiadomo, iż są nie do zbicia?

     – Zaiste żelazną jest logika twego wywodu, Maximilien. Gdzież więc rola sądu? Cóż sąd ma czynić, skoro już samo oskarżenie jest uznaniem winy?

     – Wymierzyć karę. Taką, jakiej żąda oskarżyciel.

     Saint-Just skinął głową z uznaniem. Znów uderzył grom, tem razem bliżej niż poprzednio. Błysk rozświetlił izbę rzucając na ścianę ogromne cienie obydwu mężczyzn. Robespierre usiadł i patrząc prosto w oczy swojemu rozmówcy powiedział:

     – Przygotujesz dekret. Ma mówić o tem, iż zakazuje się obwinionem obrony i ze wszelkich procesów wyklucza się obrońców. Uzasadnisz go tem, iż adwokaci kruczkami prawnemi przeciągają postępowania, zwodzą sędziów, oszukują lud, a stając po stronie przestępców sami tem sposobem biorą udział w przestępstwie i ciągną stąd korzyści bogacąc się ponad jakąkolwiek miarę.

     – Dołożę wszelkiej staranności – uśmiechnął się Saint-Just – podobnie jak i ty, ja też studiowałem prawo...


     Pewno ciekawi was, skąd wiem o całej tej rozmowie? Otóż owa służąca, imieniem Germaine, co otwierała bramę, zaciekawiona stanęła następnie w najciemniejszem kącie korytarza i przez uchylone drzwi widziała i słyszała wszystko, każde słowo. Zbiegła ona niedawno z Francji i znalazła schronienie w naszej stolicy, gdzie jest teraz pokojówką w pałacu Księcia Królickiego, mego przyjaciela. A czemu zbiegła? Cóż, miała ku temu powody. Dnia 9 thermidora, a więc niespełna w cztery miesiące po wydarzeniu, którem wam opisał, jak co rano udała się na targ, a gdy powróciła, zastała dom pusty – całą rodzinę Duplay aresztowano. Znów spytacie, czemu? Wiedzcie zatem iż w tem właśnie dniu pojmani zostali i oskarżeni o zaprowadzenie terroru, a następnie po krótkiem procesie trafili na gilotynę Louis de Saint-Just i Maximilien de Robespierre. I właśnie o owem smutnem wydarzeniu pragnie Was na koniec powiadomić


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.