Sześcioletni muzykant
Historię tę opowiedział mi ongi imć pan Podłęski, któren to przez lat wiele rządcą był w majątku Jaśnie Państwa Oświatowskich herbu Kaganiec, bodaj najzamożniejszej ziemiańskiej rodziny, i to nie w powiecie jeno, lecz w całem województwie. A wiedzieć przy tem trzeba, iż starszy pan hrabia Ignacy Oświatowski, głowa rodu, wielce szlachetną miał rozrywkę tym się objawiającą, że ogromnie lubił talenta różnorakie wyszukiwać i takież następnie wspierać, rozwojowi ich bacznie się przypatrując. I zdarzyło się, iż dnia pewnego po ogrodzie się przechadzając, usłyszał pan Ignacy dźwięki osobliwe i choć same w sobie niezbyt przyjemne, to jednakowoż w melodię dobrze znaną się układające. Zaciekawiony udał się zatem w stronę, z której dźwięki one nadchodziły i tym to sposobem już po chwili znalazł się przy lewym skrzydle pałacu, z tyłu, tuż obok drzwi kuchennych. Tam to właśnie ujrzał pacholę nieduże, które z zapamiętaniem muzykę ową wygrywało na wielce interesującym instrumencie. Były to bowiem ni mniej ni więcej, jeno skrzypki z gonta i włosienia końskiego uczynione. Tuż obok, przed schodkami, siedziała na zydlu młoda kobieta i strugała kartofle. Gdy w pewnej chwili uniosła głowę znad wiadra i ujrzała pana Ignacego, zaraz wrzasnęła na dzieciaka:
– A pódzies ty! Skaranie boskie z nim, za przeproseniem pana hrabiego, calutki dzień by ino rzempolił i rzempolił. Pozytku zeń nie ma, ino usy cłekowi puchnom od tego brzencenia.
– To twój synek? Ile ma lat? – spytał pan Ignacy, gdy tymczasem chłopiec uciekł czem prędzej w stronę czworaków.
– A gdziezby tam, panie hrabio, to od mojej siostry jeden z dziecisków, bedzie mu seść wiosen. Włócy sie toto ino za mnom, miast po podwórku biegać i podsłuchuje psiajucha kie w pałacu co grajom, za przeproseniem...
– Lubi słuchać pałacowej muzyki, powiadasz?
– Juści, panie hrabio, ale ja juz mu skóre przetsepie! Musi znać, ze co pańskie, to pańskie i ze nie dla niego to we dworze grajom, a kie słucha, to jakby cudze brał, ścierwo jedno...
– Nie w tym rzecz, dziewczyno – odparł pan Ignacy – być jednak może, że skoro słuchać lubi i grać nawet próbuje, to a nuż jaki talent większy w nim drzemie.
– Alez uchowaj Boze! Gdziezby tam! Toz to dziecko jesce. I zdrowe całkiem, jeno głupie...
– No, no! Chciałbym jeszcze posłuchać tej jego muzyki i samemu się przekonać – skwitował pan Ignacy – przyprowadź mi go zaraz do kredensu.
To rzekłszy przeszedł przez kuchnię do pokoiku, gdzie trzymano obrusy, tudzież zastawę i zdjął ze ściany skrzypce, na których jeden z pałacowych muzyków grywał niekiedy państwu do podwieczorku. Zjawiła się też po chwili dziewczyna, ciągnąc za rękę zapłakane pacholę i wygrażając mu palcem:
– Azem ci gadała, ty kundlu zapowietsony, coby pańskiego grania nie słuchać, nie rusać? To tera bedzies miał...!
– No dobrze, już dobrze, nic złego ci nikt nie uczyni – przerwał jej pan Ignacy – powiedz mój mały, jak ci na imię.
– Dyć Janko, prose wielmoznego pana – wydukał chłopiec pochlipując – ja zem nie chciał, jak mi Bóg miły...
– Popatrz, tu masz skrzypki – pan Ignacy podał mu instrument – zagrajże na nich najpiękniej jak umiesz.
Mógłby kto pomyśleć, iż chłopiec czmychnie gdzie pieprz rośnie, skoro tylko dziewczyna puściła jego rękę, lecz on miast tego stał niby zaczarowany, wpatrując się w skrzypce i ocząt od nich oderwać nie mogąc. W końcu rękę wyciągnął i smyk w dłonie wziąwszy, już całkiem uspokojony, zagrał. Trochę nieporadnie, lecz przecie i tak pięknie popłynęły dźwięki allegro z Eine kleine Nachtmusik, co sławną się stała w całym Wiedniu, przez niejakiego Wolfganga Amadeusza Mozarta rok temu skomponowana.
– Skądże to znasz? – spytał pan Ignacy wielce zadziwiony skoro już całe allegro do końca wybrzmiało.
– Słysałem, wielmozny panie, jak kapela we dworze grała, ale juz nie bede...
Pogładził go tedy hrabia po główce i rzekł:
– Pójdź dziecię, ja cię uczyć każę!
Dziewczyna zaś odezwała się na to wielce zasmucona:
– I widzis nieboraku, cóześ narobił? Nie bedzies juz tera jako inne dzieciska z zielonym badylkiem po paśtwisku ganiał, jeno ucyć cie bedom od rana do wiecora i rózeckom bijać kie ci sie co popyrta, abo se cego w pore nie przypomins. A syćko to kara za to, ze ci sie pańskiej muzyki zachciało! O Jezu, Jezu!
Opowiadał mi dalej pan Podłęski, jako to pan hrabia w rzeczy samej pacholę do szkół posłał, nauczyciela muzyki dlań najął, książki zakupił, a nawet pieniądze na świece dawał, aby się dziecię wieczorami uczyć mogło, choć nie za bardzo się to wszystko ojcu chłopca podobało.
– Zgaś światło, bo skoda – mawiał do niego, gdy już z karczmy wrócił.
– Tatuś, a cóz wam to skodzi, dyć pan hrabia płaci.
– Zgaś psiajucho, powiadam. Płaci nie płaci, a świecy skoda. Juz by ta lepiej grosa dał, miast ksionzki jakisie kupować. Wiedziałbyk ja co z pieniędzmi zrobić. Moze kie po rozum do głowy pódzie i da. Kieby tak pięćset talarów dostać... – zdarzało mu się rozmarzyć, atoli zaraz potem chłopca w ucho palnąwszy sam świecę gasił i kładł się spać. Matka zaś biadoliła jeno:
– I cóz ty tera pocnies, chudzino, nieboraku... Tak sie ino ucyć i ucyć... Na cóz ci przydzie... Taka bieda, takie niescenscie...
Następnego roku, jesienią, zaraz po Wszystkich Świętych, zmarło się hrabiemu Ignacemu Oświatowskiemu i zakończyła się też edukacja Janka. Młody pan dziedzic wcale insze miał bowiem podejście do pracy u podstaw.
– Ojciec mój, świeć Panie nad jego duszą – mawiał – w dobroci swojej chamom stypendiów udzielał, ja jednakoż dobrze wiem, że takie rzeczy gminu nie interesują. Lud ciemny przecie jest i to kupi, co mu podadzą. W dożynki zabawę urządzić im trzeba, wódki dać, żeby się napili, raz w raz grosza nieco sypnąć, a miłość i szacunek mieć będą ku temu, kto nimi włada. Z dziatwy zaś większy w polu pożytek niźli w szkołach. A jak które bystrzejsze, to się z książeczki do nabożeństwa czytać nauczy i starczy. Potem na służbę do dworu się nada.
Czy rację miał stary pan hrabia, czy też syn jego, któż to wiedzieć może? Czas pewno pokaże. Co do małego Janka zaś, to tyle wiem od pana Podłęskiego, że skutkiem reform młodego dziedzica nie pojechał do Wiednia uczyć się muzyki, jako to mu ongi świętej pamięci pan hrabia Ignacy obiecywał. Ostał się na roli klepiąc biedę, choć co niedziela grywał przecie w kościółku na organach, za co mu dobrodziej zawżdy parę groszy w kieszeń rzucił, tak by mu na napitek w karczmie stało. Jakby zatem na to nie spojrzeć, odmieniło mu się przecie na dobre. I takiej właśnie dobrej odmiany życzy i Wam dzisiaj