Błazen Nadworny - Światłość Prawdy

Spisano dnia 7 lutego A.D. 2016

Światłość Prawdy


     Zjawił się przed laty w pewnem królestwie kaznodzieja – nikt nie wie skąd, ani po co przybył – któren to wielce wprawny był w swem rzemiośle i znaczne pośród ludu prostego, ale też części szlachty, tudzież wielkich panów, zdobył poważanie. A zwano go Bratem Dyrekcjuszem – od łacińskiego directio, co się tłumaczy kierunek, jako że niczem drogowskaz drogę, tak i on maluczkiem kierunek wskazywał, w którem pielgrzymując po tem łez padole podążać winni.

     – Jam jest Światłość Prawdy, Lux Veritatis! – zwykł był mawiać o sobie, głosząc kazania na ulicach i placach – Słuchajcie mnie prostaczkowie, abyście pomiarkowali, co, kiedy i jak czynić należy. Ja w każdej, najdrobniejszej rzeczy kierunek jedynie słuszny wam wskażę, a skoro jako owieczki potulne ścieżką tak wytyczoną pójdziecie, nagrodę w niebie otrzymacie niemałą, a każden wedle posłuszeństwa swego. Teraz zaś groszem sypnijcie, a nie szczędźcie złota, srebra i miedziaków! Niech każden, co ma, daje, bo choć mamoną niczem szatanem się brzydzę, to przecie jest ona potrzebna, by się mogło dokonywać Dzieło.

      Jedynie na Dworze niezbyt lubiano owego mnicha, albowiem w słowach nie przebierając, wytykał Miłościwemu Panu zbytek, rozpustę, a nawet brak należytego ojczyzny swej umiłowania.

     – Bezbożnik, co dzięki podłej manipulacyji władcą waszem się ostał, krew poprzednika swego ma na rękach. Azaliż prawdą jest, iż świątobliwy ów władca skutkiem upadku z konia śmierć poniósł? I któż da wiarę wymysłom takowem? Teraz zaś ten, co się królem waszem mieni, braci wam prześladuje, narodowego ducha odebrać pragnie, religię i moralność za nic ma!

     Nieraz więc dochodziło do dyskursów, podczas których Król stawiał doradcom swojem ciągle to samo pytanie:

     – Mości panowie, cóż zdaniem waszem z łajdakiem takowem uczynić należy?

     I zawsze z ust imć pana Kanclerza Wielkiego Koronnego podobna padała odpowiedź:

     – Miłościwy Panie, oczywistem jest, iż za niegodziwość swoją gardłem zapłacić winien. Tem niemniej posłuch, jakiem cieszy się wśród części poddanych sprawia, że ryzykownem byłoby pojmać go i osądzić. Mogłoby dojść do rozruchów, albo i jawnego buntu. Przy tem człek ów jałmużny wszędy zbierając wzbogacił się niepomiernie, a to oznacza, iż w razie otwartego konfliktu, łacno mógłby niejednego za swe złoto kupić. Rada ma, puszczać mimo uszu wszelakie iniurie, udając że się o nich nic a nic nie słyszało. Być jako ów wódz rzymski, co zwał się Fabius Maximus Cunctator i nie czem inszem, jeno kunktatorstwem swojem Hannibala pokonał. Brat Dyrekcjusz zasię nieco mi pewnego mnicha przypomina, co zwał się Girolamo Savonorala i choć wiele go od naszego kaznodziei różni, to jednak Florencją niemniej trząsł, niż ten łotr naszem państwem. A jako się to dlań skończyło, wie przecie każden – odwrócił się odeń i lud i Kościół Święty, zawisł na miejskiem placu, zaś ciało jego spalono na stosie.

     Zapewne mądrze radził Kanclerz, lecz efektu rad tych monarcha nijak nie doczekał. Chcąc zaoszczędzić krajowi wojny domowej, co już przecie na włosku wisiała, udał się za granicą, do stolicy Cesarstwa i tamże ogłosił abdykacją.

     – Spójrz jeno ludu ciemny! – wołał w czas ony Brat Dyrekcjusz – Spójrz, jaki los z woli Pana grzeszników spotyka! Oto władca dumny i zuchwały, co na głos mój głuchem pozostawał, dziś legł z własnej ręki niczem źdźbło sierpem żniwiarza ścięte. I niech sczeźnie plugawy ród jego, nienawiścią i pogardą dla was przepełnion! Módl się więc hołoto, by teraz wreszcie tron Dynastii Leksjustyckiej przypadł, co z pobożności, prawości i sprawiedliwości słynie i by rządziła ona wami po wsze czasy!

     Byłże nasz kaznodzieja prorokiem? Któż to wiedzieć może... Dość, że z woli możnowładców, co w szlachcie i mieszczaństwie oparcie znaleźli, wstąpił na tron młody książę Leksjustyta, a wraz z niem ściągnęli na Dwór poplecznicy jego, jako i poplecznicy onych popleczników. Najwięcej zasię miał do powiedzenia stryj książęcy, któren choć mało się pokazywał publicznie, przyjąwszy na się rolę szarej eminencyji, to jednak powiadano, że jak król państwem, tak on królem włada. Brat Dyrekcjusz z kolei częstem bywał gościem na Dworze, gdzie nader hojnie złotem go obsypywano, co wielce mu przecie w smak było, bowiem w bogactwach jako nikt inszy chyba gustował.

     Utracili natomiast stanowiska swoje i wpływy wszytcy ci, którzy dotąd się niemi cieszyli, a jako pierwszy został złożon z urzędu pan Kanclerz. Udał się on do swego majątku na wsi, lecz czas krótki tam zabawił, bo oto życzliwi ludzie ostrzegli go, iż w stolicy nie mieszkając rozkazy wydano, by go pojmać i w wieży osadzić. Spakował tedy pan Kanclerz migiem wszytko, co miał najpotrzebniejszego i jeszcze tej samej nocy wraz z rodziną, służbą i kilku bliskiemi przyjaciółmi włości swe opuścił.

     W tem miejscu mogłaby się zakończyć moja opowieść o tem, jak skromny zakonnik monarchię do góry nogami obrócił – mogłaby, gdyby nie jedno zdarzenie, co przecie mi nijak spokoju nie daje. Oto bowiem pan Kanclerz w drodze do dalekiego Paryża, gdzie osiąść postanowił i tamże w spokojności żywota dokonać, zatrzymał się dla wytchnienia na dni parę w Norymberdze, w gospodzie znamienitej, w samem rynku, tuż obok Kościoła Marii Panny. A gdy już wraz z bliskiemi do wieczerzy zasiadł i gdy w kielichy nalano frankońskiego wina, oberżysta chcąc najwyraźniej przyjemność sprawić gościom swojem, w te oto słowa do Kanclerza się ozwał:

     – Zapewne nie wiecie panie, żem tu przed laty krajana waszego gościł, co, jakem słyszał, wielce znanem stał się u was ostatnio i na Dworze Królewskiem co raz to bywa.

     – O kimże waść mówisz? – spytał Kanclerz.

     – Zwie się on Dyrekcjusz i bodaj bratem zakonnem ostał się zaraz potem, jak gościnę moję opuścił. Wtedy to właśnie udał się do kraju waszego i kazania tam głosząc wielką sobie zyskał atencją.

     – Nie może to być! – odparł Kanclerz – Wszak człek ten, skoro u nas się zjawił, biedny był niczem mysz kościelna, w sandałach dziurawych i habicie starem chodził, żebractwem się parając. Teraz zaiste w bogactwa opływa, lecz naonczas? Czemże by ci za gościnę w miejscu tak znamienitem zapłacił?

     – Żebrak? Wolne żarty! – roześmiał się oberżysta – wszak groszem sypał wkoło napiwków nie szczędząc! Monety jeno były dziwne, rzadko u nas spotykane, lecz srebro wysokiej próby! Jedną nawet na pamiątkę zachowałem.

     To rzekłszy sięgnął do niewielkiej szkatułki i kłódkę z niej zdjąwszy, dobył kilka monet.

     – O ta! – pokazał ją Kanclerzowi.

     Na monecie widniał orzeł dwugłowy z jednej, zasię profil imperatora z drugiej strony, tudzież inskrypcja dziwnem, obcem alfabetem uczyniona.

     – Miał ich pełen kuferek – powiedział – rublami bodajże nazywał. Ale to chyba nie w waszem kraju takowe bije się pieniądze?

     Niestety, nie jest mi wiadome, jako się dalej potoczyła ta rozmowa. Czytałem jednak ongi u Kasjusza Diona, że cesarz Wespazjan rzec miał do syna swego, Tytusa: Pecunia not olet. Zapewne, pieniądz nie śmierdzi, jednakże subtelna woń jego zdradzić może niekiedy, od jakiego pochodzi on też mocodawcy. I to akurat wyczuć wciąż jeszcze potrafi


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.