Siódma pieczęć

Spisano dnia 29 maja A.D. 2016

Siódma pieczęć


     – Co to ma być?! – wrzasnął pan Kasztelan i aż poczerwieniał cały ode nagłej złości.

     – Jaśnie wielmożny panie, o wybaczenie pokornie proszę, lecz przecie... – jąkał się posłaniec.

     – Co przecie?! Co to jest?!

     – Dyć pieczęć, wasza miłość...

     – Pieczęć?! Ale jaka pieczęć?!

     – Złamana, jaśnie panie...

     – Wszak widzę, chamie, że złamana! Pytam, kto ją złamał? Kto śmiał list brata mego czytać?!

     – Jaśnie wielmożny panie, juści czytać ni w ząb nie potrafię, więc...

     – To po co ci łamać pieczęć było, łajdaku?

     – Przecie nie ja, jaśnie panie... Ja bym tam nigdy w życiu... Przysięgam jako mi Bóg miły...

     – Więc kto, pytam. Czyliś, hultaju, nie dostał listu tego z rąk brata mego i czyli nie mnie do rąk własnych kazano ci go oddać?

     – Juści tak było, jaśnie panie...

     – No więc...?

     – Kiedy przysiąc kazali na wszystkie świętości, że nic, a nic nie powiem..., łaski się dopraszam jaśnie pana...

     Kasztelan ochłonął nieco, zrobił kilka kroków tam i nazad po komnacie, po czem podszedł do sklepionego gotycko okna i spoglądał chwilę na zamkowy dziedziniec, a potem znów w niebo, jakoby w niebiesiech szukał jakiej inspiracji. Wreszcie obrócił się i podszedł do sługi wciąż jeszcze klęczącego na kamiennej posadzce.

     – Wstań! – rozkazał – I gadaj zaraz, kto ci kazał przysięgać!

     – Ale przecie przysięgałem, że nic... – wyjąkał tamten.

     – Przysięgałeś, że nie wyznasz, kto list otwierał, ale nie, że kto przysięgać kazał.

     – Juści prawda, wasza miłość, tegom nie przysięgał.

     – No właśnie. Więc gadaj, kto przysięgać kazał!

     – Dyć królewscy, jaśnie panie, pięciu ich było, a oficyjer, ten co mi przysięgać kazał, mówił, że z rozkazu samego jaśnie pana Marszałka, ale nie wolno mi rzec, kto list otworzył...

     – Idź precz! Wiem już to, com chciał wiedzieć – odparł Kasztelan, a posłaniec wymknął się czem prędzej szczęśliwy, że go jaka kara nie spotkała przy tej sposobności. Tymczasem Kasztelan znów zrobił kilka kroków po komnacie, po czem podszedłszy do okna rozwarł je i krzyknął donośnem głosem:

     – Hej tam, jeden z drugim, zaprzęgać mi co rychlej!

     Do swego pałacu w stolicy dotarł pan Kasztelan w siedem godzin z małym okładem, znużony wielce drogą, która będąc nader wyboistą, dała mu się mocno we znaki. Gdy więc w końcu wysiadł z karety i wszedł na pokoje, zegar wybił akurat dziewiątą, więc spożywszy jeszcze wieczerzę, udał się na spoczynek i zasnął w swej sypialni snem sprawiedliwego. Kazał się jednak budzić nie dalej jak o ósmej, tak by o dziesiątej móc już stanąć w pałacu królewskim, gdzie zaanonsowano go panu Marszałkowi.

     – A powitać, powitać! – Marszałek uśmiechnął się nieznacznie – zapraszam niespodziewanego gościa. Co też sprowadza waszmość pana w moje skromne progi? Słuchy dochodzą, że urodzaj w tym roku, jak mało kiedy.

     – W rzeczy samej, urodzaj – odparł Kasztelan – plony będą obfite, a co do celu mej wizyty, sprawa to nader delikatna...

     – Ach tak?

     – W istocie. Doniesiono mi, że zbójcy jacy po drogach grasują, za gwardzistów przebrani, jednakoż nie po to wcale by złoto rabować...

     – Doprawdy?

     – Miast rabunkiem się trudnić, listów jeno cudzych szukają, pieczęcie łamią i czytają, co w nich stoi. Ani rusz, tylko szpiegowskie rzemiosło to przypomina jako żywo.

     – A, to... – Marszałek machnął ręką z lekceważeniem – nic wielkiego.

     – Nic wielkiego, powiadacie? A co, jeśli w listach tych sprawy wagi państwowej się znajdą?

     – Właśnie w tym rzecz, mości Kasztelanie, że skoro znajdą się tam takowe sprawy, my pierwsi o tym wiedzieć winniśmy.

     – My?

     – No..., ja, Książę Regent, Kanclerz...

     – Chcecie rzec, mości Marszałku, że to wasi ludzie owe listy czytają?! – Kasztelan nie mógł skryć oburzenia.

     Marszałek wstał, przeszedł się po komnacie, po czym zaczął mówić:

     – Widzę, że waść dużo czasu na wsi spędzasz, więc nowe prawa nie są ci wiadome. Nie dalej jak trzy niedziele temu Infant..., to znaczy Najjaśniejszy Pan, dał się ubłagać i w celu zabezpieczenia państwa przed wrogami z zewnątrz i od środka statuty ekstraordynaryjne ogłosił, a pośród nich i taki, że wszelkie listy w kraju naszem pisane, ale też i otrzymywane, przez urzędników do tego powołanych czytane być muszą. Sam wasze wiesz, jak niespokojne mamy teraz czasy...

     – Król dał się ubłagać? – spytał Kasztelan wielce poruszony temi słowy – a komuż to?

     – No..., mnie, Kanclerzowi, Księciu Regentowi, oczywista. Ale też narodowi całemu. O tu, spójrzcie jeno – wskazał na stos papierów na sekretarzyku pode ścianą – wszystko to pisma od braci szlacheckiej ze suplikami, by prawo takowe wprowadzić. Ot, naród jako mąż jeden tego właśnie pragnął.

     – Wszak nie do pomyślenia to, by kto obcy pieczęć łamał i czytał, co brat mój do mnie, albo też ja do brata mego piszę! – uniósł się Kasztelan.

     – Ach tam zaraz nie do pomyślenia... – obruszył się Marszałek – choćby i siedem pieczęci było, to się je złamie, każdą jedną, aż do siódmej. A niby co tam macie do ukrycia? Czyżbyście potajemnie knowali nastając na kraj nasz, albo Majestat, uchowaj Boże? No właśnie, jeśli kto uczciwy, jeśli nie spiskuje, to i nic do ukrycia nie ma! A że się dowiemy o trzech kochankach waszeci, albo o sprawkach brata, wojewody, co to nie dość podatków do królewskiego skarbca oddaje? Za wierną służbę puści się przecie to i owo w niepamięć. Byle wierną była...

     I odszedł imć pan Kasztelan jak niepyszny, a gdy już do karety swej wsiadał, kto inny zastukał oto w drzwi ode komnaty Marszałka.

     – Jaśnie wielmożny Marszałku – rzekł – gołębia pocztowego wraz pochwycono, co list z pałacu niósł. List bez pieczęci, lecz pisma charakter dziwnie znajomem mi się zdaje...

     – Pokaż!   Marszałek ujął papier w dłonie  Toż to...! Nie inaczej! List Infanta do dzierlatki być musi jakowej. Moje ty ruchadełko leśne... – począł czytać na głos i dalej przebiegł pismo wzrokiem, a następnie rzucił do swego sekretarza – Uczynić kopię, po czem gołębia z listem wolno puścić. Niech leci. I powiadomić Księcia Regenta. A wypatrywać mi pilnie odpowiedzi! Kto wie, kiedy i na co też się może przydać...

     Cóż, mówią, iż prawdziwą władzę posiadł ten jeno, kto na każdego wokół ma coś tam w zanadrzu. Wy zaś, moi drodzy, pisząc swoje listy, myślicie pewno: Po cóż kłaść na nich pieczęcie? Czegóż się obawiać? Co też w nich może zaciekawić władców? Nie na nas przecie owe prawa, lecz na zdrajców, łotrów, wszeteczników! Nam nic nie zrobią, od nas nic nie chcą, na nas nic nie mają... Tako myślicie? Jesteście w błędzie. Zapewnia Was dziś o tem solennie


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.