Rebelia
Cokolwiek mało pochlebnie wyraża się Swetoniusz o Cezarze Tyberiuszu, opisując go jako człeka ponurego, zawistnego i bezwzględnego, a przy tem skąpego i rozpustnego ponad wszelką miarę. Nie lubiano go w Rzymie, zaś lata jego panowania zdają się niczem mroczny epizod w dziejach Imperium. O tem wszystkiem i o wielu rzeczach, które się zdarzyły, może przeczytać, kto ciekawy, w Żywotach Cezarów, jednakowoż o jednej z nich historyk nie wspomina ni słowem. I o niej właśnie będzie ta opowieść.
Miało to miejsce w roku Pańskim czternastym, za konsulatu Sekstusa Appulejusza i Sekstusa Pompejusza, krótko po tem, jak po śmierci Cezara Augusta władzę w Rzymie objął syn jego przybrany, Tyberiusz. Stał on teraz właśnie, w ów pogodny, listopadowy poranek, w oknie swego pałacu na Wzgórzu Palatyńskim i spoglądał z góry na spokojnie płynący, jak zawsze mętny Tybr, od którego nazwy wzięło się jego imię. Powietrze było rześkie, jednakowoż narzucony na tunikę wojskowy płaszcz chronił władcę przed chłodem. Rozmyślał o zbliżających się pięćdziesiątych siódmych urodzinach, o uczcie, którą trzeba będzie wydać, przeznaczając na nią krocie i o prezencie, jaki najchętniej sam sobie sprawiłby z tej okazji.
– Panie, Lucjusz Aeliusz Sejan przybył zgodnie z twoim poleceniem – powiedział ktoś z tyłu, niewolnik stojący we drzwiach komnaty.
– Niechaj wejdzie – odparł Tyberiusz nie odrywając wzroku od rzeki.
– Bądź pozdrowiony Cezarze! Oby sprzyjali ci bogowie! – głos Sejana był twardy, zdecydowany.
Imperator odwrócił się i spojrzał badawczo na świeżo mianowanego prefekta pretorii, jakoby zastanawiał się, czy może doń mieć pełne zaufanie.
– Witaj Lucjuszu – rzekł – zawezwałem cię, albowiem noszę się z pewnym projektem, w którym upatruję również i twój udział...
– Zamieniam się w słuch, Cezarze.
– Nigdy nie lubiłem Luperkaliów – powiedział Tyberiusz powoli, ważąc rzecz jakąś w swojem umyśle.
– Czemuż to? – na twarzy Sejana odmalowało się szczere zdziwienie.
– Kiedy się dobrze zastanowić, w święcie tym idzie o założenie Miasta. Lud fetuje wilki, Faustulusa, no i rzecz jasna, Romulusa i Remusa, którzy zapewne w ogóle nigdy nie istnieli...
– Ale to przecie jedno z naszych największych świąt! Czyżbyś chciał Cezarze...?
– Zakazać świętowania? To mogłoby zostać źle przyjęte... Jednak... Należałoby Rzymian cokolwiek zniechęcić... Powiedz sam, czem tu się chełpić? Dwójka pacholąt wykarmionych przez wilczycę! I tak miałby wyglądać początek największej potęgi świata?
– Atoli, czyż można odmienić historię? – zapytał Sejan.
– Można wszystko, kiedy się ma władzę. Nie ten dzień winien być świętowany jako narodziny Imperium.
– Miałożby to być zburzenie Kartaginy?
Tyberiusz pokręcił głową.
– Farsalos? Zwycięstwo boskiego Juliusza nad Pompejuszem? A może bitwa pod Akcjum?
– Już niebawem, Lucjuszu, stanie się jasne, iż prawdziwy początek Rzymu to początek mego panowania! Azaliżbyś w to wątpił?
– Jakże mogło mi to nie przyjść do głowy, Cezarze! Niestety, mój umysł lotnością swą ani trochę nie dorównuje twojemu geniuszowi!
– Tem niemniej – ciągnął dalej Tyberiusz wpatrując się w kolorową mozaikę na posadzce – trzeba jeszcze poczekać, aby sprawy się uleżały... Póki co zaś uczcić winniśmy Warusa, przyjaciela mego. Razem sprawowaliśmy konsulat, walczyli ramię w ramię, był mi jako brat rodzony!
– Warusa? Wszakże on poległ w bitwie z Germanami! Pięć lat już będzie...
– Zdradzony o świcie przez nikczemnego Arminiusza – dokończył władca, po czem dodał – a może przez kogoś jeszcze? Może tu, w Senacie?
– Wybito w pień trzy legiony, Warus utracił orły... Czyż można go czcić? – zapytał Sejan niepewnie.
– Powiedz Lucjuszu, iluż zbrojnych liczy legion?
– Dziesięć kohort, po sześciuset w kohorcie...
– Właśnie. A zatem ośmnaście tysięcy rzymskich żołnierzy poległo! Byliżby oni wyklęci? Czemuż wciąż świętujemy nasze wiktorie? Radujemy się nimi, weselimy, jemy i pijemy. Czyż powinnością naszą nie jest czcić tych bohaterów? Rok w rok, miesiąc w miesiąc opłakiwać klęsk naszych?
– Lud lubi tryumfy... Nie wiem... Nie wiem, czy to się spodoba ludowi – wyszeptał Sejan do cna już tracąc orientację.
– Klęska ta ku ostatecznemu zwycięstwu nas przywiedzie, choć droga jeszcze daleka... Powiadają, że boski August zwykł był wzywać Warusa w bezsenne noce: Vare, redde legiones! Azaliż zaprawdę żądał zwrotu wojsk od nieżyjącego wodza? Jakiż sens by to miało? Otóż w rzeczy samej ojciec mój nad wszystko pragnął kary dla zdrajców. Słyszałem wyraźnie jak wołał: Punite traditores! I to właśnie będzie twoim zadaniem, Lucjuszu. Podły ów Germanin, Arminiusz, nim wzniecił powstanie, mieszkał tu, miał rzymskie obywatelstwo! Dowiedz się zatem, którzy z senatorów nakłaniali go do zdrady, a ja wymierzę im sprawiedliwą karę. Jutro otrzymasz ode mnie listę podejrzanych. A teraz odejdź!
Gdy nadeszły lutowe idy, Tyberiusz opuścił Rzym i udał się na wyspę Capri, zaś w Mieście, mimo wyraźnych zaleceń władcy, jak co roku, poczęto radośnie świętować Luperkalia.
– Toż to istna rebelia! – miał rzec dowiedziawszy się o tem Cezar do towarzyszącego mu Sejana – Każ co rychlej odszukać tych, którzy do niej podżegali!
Tak się też stało. Jeśli zaś idzie o Warusa, to i owszem, wystawiono mu szereg pomników i poczęto go czcić w dziewiąty dzień każdego miesiąca, a szczególnie dziewiątego września, bowiem wtedy właśnie, w roku Pańskim dziewiątym, poniósł on sromotną klęskę w Lesie Teutoburskim. Zaprzestano jednak praktyk owych wraz ze śmiercią Tyberiusza, zaś pomniki zburzono i zapewne z tej to właśnie przyczyny nie zachowała się w kronikach o sprawie całej żadna wzmianka.
Więcej zaiste wiemy o Sejanie, któren to przyczynił się do śmierci wielu znamienitych osób w Rzymie, lecz w końcu sam został oskarżony o spiskowanie przeciw Cezarowi i musiał życiem zapłacić za wszystkie swe niegodziwości. Miejsce jego zajął następnie Kwintus Sutoriusz Makron i on to właśnie wespół z przyszłym imperatorem Kaligulą udusił Tyberiusza poduszką. Tak w każdem razie twierdzą zgodnie i Tacyt i Swetoniusz, a przecie nie znajduje żadnego powodu, iżby im nie wierzyć