Błazen Nadworny - Srebrny lichtarz albo powinszowanie

Spisano dnia 26 czerwca A.D. 2016

Srebrny lichtarz albo powinszowanie


     Nie dalej jak dwie niedziele temu, szarem świtem, zastukał ktoś we drzwi mej komnaty. I nie był to wcale stary sługa, poćciwy Wojciech, ani też jaki chłopak na posyłki, jeno sam Pan Kapitan Gwardii, we własnej osobie. Ani się skłonił, ani Boga pochwalił, jeno zaraz ode proga rzekł:

     – Książę Regent życzy sobie widzieć waszmości dziś o jedenastej – i zaraz dodał – rada moja, o dziesiątej się stawić, bo jeśli sprawę poprzednią wcześniej skończy, a waści na miejscu nie będzie, wielki absmak poczuć może...

     Przyznam, że zmroziła mnie srodze wizyta ona, jako iż do tej pory Książę Regent osoby mojej zdawał się był nie zauważać, co zresztą, nie powiem, wcale mi odpowiadało. W ogóle wiodło mi się teraz zgoła inaczej niż ongi. Niegdyś stary Król Jegomość, jowialny i rubaszny, gustował w mych facecjach, a choćby i przytykach pode własnem adresem. Wiadomo, błaznom na dworach monarszych więcej wolno, niźli zwyczajnem dworzanom... Teraz jednakoż Infant sam się świetnie bawił swojemi żartami i nawet bajek mych, opowiadanych przed nocą, mało słuchał. Jeśli mi więc posady nie odebrano, to chyba jeno dla takiej przyczyny, iż w pałacu błazen zawżdy być musi i lepiej, by wraz wiedziano, kto niem jest. Mówiąc inaczej, gdyby nie ja i moja czapka z dzwonkami, niejednego ministra szło by z błaznem pomylić.

     Wracając jednak ad rem, czas do godziny dziesiątej dłużył mi się niemiłosiernie. Na śniadanie nie przełknąłem ni kęsa i bez ustanku rozmyślałem, jaką to też sprawę do mnie Książę Regent mieć może. Minęła dziesiąta, potem jedenasta, ja całen czas pokornie w krużgankach czekałem, a Książę ani myślał wołać mnie do siebie. Dopiero koło południa rozwarły się drzwi i stanął w nich Regent, a tuż obok niego dworzan paru i każden giął się wpół, uśmiechał i coś tam probował szeptać do książęcego ucha. Na twarzy Jego Wysokości malowało się przy tem wyraźne znudzenie, by nie rzec wręcz, zniecierpliwienie. W końcu spojrzał na mnie, kiedy skłoniłem się niemal do ziemi, a ktoś ze świty objaśnił mu coś szeptem, tak, żem nie dosłyszał ni słowa.

     – A... – zaczął Regent, po czem zadumał się na chwilę i dokończył – powinszować, powinszować...

     To rzekłszy, odszedł wraz z całem orszakiem ku sali senatorskiej, w skrzydle południowem.

     – No to powinszować! – rzucił mi jeszcze z przekąsem idący na końcu pan Łowczy i uśmiechnął się przy tem jadowicie.

     Wracając krużgankiem ku swej komnacie, pogrążony w myślach ponurych, tuż obok wschodniej baszty natknąłem się na imć Pana Śpiżarnego, któren to zawżdy wielce łaskawem i przyjaznem okiem zwykł był na mnie spoglądać.

     – Chodzą słuchy – rzekł do mnie bez ogródek, że Książę Regent coś bardzo cięty na waszeci...

     – Tak powiadają? Już? – spytałem, a nogi moje wraz stały się jakby bardziej miętkie – Doprawdy nie wiem, o cóż może chodzić...

     – Zasięgnę języka – odparł – zajrzę do waści pod wieczór i może być, powiem ci, w czem rzecz cała i cóż na nią zaradzić można.

     Pan Śpiżarny z racji swej profesji wadził mało komu i z niejednem był w dobrej komitywie, więc też zawżdy w czas wiedział, co gdzie w trawie piszczy. Ja natomiast nie mogłem doczekać się wieczora, trudno mi było miejsce jakie naleźć sobie w komnacie, albo i słów kilka na pergaminie skreślić, bo bez ustanku rozmyślałem, o cóż też w całej tej sprawie iść mogło.

     Niedługo potem, jak zadzwoniono na nieszpór, zjawił się u mnie pan Śpiżarny, a jakże, z kapłonem pieczonem i dzbanem wina.

     – Dwór aże huczy od plotek – powiedział – aliści każden insze podaje owej niełaski przyczyny, a pewnego nikt nic nie wie. Wniosek więc z tego taki, że skoro niewiele wiadomo i tak mało z tego mądrego wyniknie, chyba że Książę Regent sam raczy komu powód wyjawić. Ergo, ważne jest raczej to, jakie środki póki co przedsięwzięto i co by na nie zaradzić można.

     – A w tej materii udało się waści czegoś wywiedzieć? – spytałem.

     – Wiem tyle – odparł – że pan Instygator Koronny zaraz po owem waszmości z Księciem widzeniu trzy akty oskarżenia przeciw acanowi sprokurować nakazał.

     – Aże trzy? – pobladłem niczem kreda słysząc takie słowa.

     – Na różną okoliczność. Ten się ostatecznie przedstawi, któren pan Instygator, albo i sam Książę Regent uzna za stosowny. W pierwszem oskarża się waści o bigamię, za co nie inaczej, jeno banicja czeka.

     – O bigamię?! – zakrzyknąłem – wszak kawalerem zatwardziałem jestem i nie to, że dwóch, ale nawet jednej żony nie mam!

     – Cóż, może być kanceliści nieszczególnie się przyłożyli, jednakoż bacz, iż skoro sprawa na wokandzie stanie, równie słabemi argumenty łacno się nie wybronisz.

     – A drugi akt?

     – Oskarżą waści o dóbr znacznych zawłaszczenie, co jak raz, konfiskatą majątku i galerami zapewne się skończy.

     – Jakże to, skoro majątek całen, to jest dwór, cztery wioski i dusz dwieście już dziadowi memu dawno odebrano? Ja zaś tyle jeno mam, co ksiąg parę, szablę w kufrze zamkniętą z jednem, małem rubinem w rękojeści, lichtarz srebrny i ten oto konterfekt prababki stryjecznej, co na ścianie, wedle kominka wisi. A poza tem galery nie dla mnie, choroba morska zawżdy okrutnie mi dokucza...

     – Szkoła zda się niderlandzka – rzekł spoglądając ze znawstwem na obraz – atoli pędzel lichy. W każdem razie, jest jeszcze jedna ewentualność: oskarżą waszeci o zdradę stanu, spiskowanie przeciw Majestatowi i nastawanie na życie Infanta, a za to już przyjdzie gardłem zapłacić.

     – Ale jak?! Czemże ja mógłbym Miłościwego Pana zgładzić?! Wszak nawet szabla ona z rubinem tak ode starości przerdzewiała, że dobyć jej nie sposób!

     – Choć to nie moje słowa – odrzekł – powiadają, że acan historyjkami swemi Infanta na śmierć zanudzić pragniesz... 

     Zamilkłem na takie dictum, bo i cóż było gadać, po czem przez chwilę w ciszy pożywaliśmy wieczerzę. W końcu ozwał się Pan Śpiżarny:

     – Rada moja, z Szambelanem wejść w komitywę, a złotem sypnąć. On zawżdy blisko Księcia Regenta się obraca, więc gdyby jeno zechciał, mógłby dopomóc.

     Tak też uczyniłem. Wysupłałem z mieszka garść dukatów – nie było ich wiele, więc zastawiłem jeszcze lichtarz srebrny i wręczyłem wszytko potajemnie panu Szambelanowi. Poskutkowało, i owszem. Coś komuś szepnął, coś na głos powiedział i pomogło, bo oto siedzę przecie nie gdzie indziej, jeno w swej komnacie i kreślę te oto słowa. Doniesiono mi zresztą, że skutkiem omyłki jeno wezwany naonczas do Księcia zostałem, albowiem Regent, mając kęs jadła w ustach, kazał imć panu Czyścicowi, jednemu ze swych totumfackich, sprowadzić do się niejakiego Nadolnego, nie wiedzieć w jakiej sprawie. Czyścic zrozumiał Nadwornego i posłał po mnie – ot cała historia, chwalić Boga, szczęśliwie zakończona.

     Żal jedynie lichtarza, bo był podarkiem od starego Króla Jegomości za jakąś dykteryjkę, nader zgrabnie obmyśloną. Jednak i bez owego sprzętu radzi sobie przecie kładąc świecę na kawałek drewna i przylepiając ją doń na gorącem wosku


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.