Błazen Nadworny - Pielgrzym

Spisano dnia 7 sierpnia A.D. 2016

Pielgrzym


     Prawdziwie z wielkiej pobożności słynął pan Kasztelan, więc gdy tylko mu doniesiono, kto do wrót zamkowych zastukał, uradował się wielce i wraz kazał gościa na komnaty prosić. A był to Brat Jakub, o którem głośno zrobiło się w całem Księstwie, chocia on sam cichym był i ubogim. Pielgrzymował zaś do Santiago de Compostela w dalekiej Hiszpanii, do grobu patrona swego, apostoła Jakuba, lecz nie spieszył się zbytnio i po drodze odwiedzał liczne wsie, miasteczka i warowne zamki. Mówił mało, lecz każde słowo jego budziło radość w sercach ludzkich, zdając się niczem głos anioła posłanego na ten ziemski padół przez samego Stwórcę. Powiadano nawet, iż czynił cuda, ale choćby i nikogo nie uzdrowił mocą nadprzyrodzoną, to przecie pobożnością i dobrocią swoją zawszeć przyniósł mu pociechę w chorobie i ulgę w cierpieniu.

     Skoro więc przekroczył próg Kryształowej Komnaty ów mizernej postury człeczyna, odziany w prosty płaszcz i wełniany habit, z żebraczą torbą w jednej, a laską wędrowca w drugiej dłoni, zdało się wszystkim, że światłość jaka niezwykła oknem wpadła, zaś chóry niebieskie zaśpiewały hosanna.

     – Pokój temu domowi – powiedział Brat Jakub i uśmiechnął się szeroko.

     – Bądź pozdrowiony miły gościu! – odrzekł Kasztelan – Jakaż to radość, iż jesteś z nami. Wsłuchiwać się będziemy w każde słowo twoje, a sens jego rozważać w sercach naszych. Zechciej zasiąść wraz z nami do wieczerzy.

     – Bóg zapłać za gościnę, wasza miłość, chętnie się posilę, bom utrudzony wielce – odparł zakonnik – pierwej jednak pozwólcie, bym na krótką chwilę zatopił się w cichej modlitwie i o błogosławieństwo Pana Naszego dla was wszystkich prosił.

     To rzekłszy ukląkł i wzniósł oczy ku niebu, Kasztelan zaś szepnął do pana Hałasińskiego, zamkowego Klucznika, a swego totumfackiego:

     – Uważasz Hałasiu, rzekł „pokój temu domowi”, jakoby wiedział iż hrabia Raptusiński od trzech miesięcy już pachołków swych zbroi, by zamek nasz zajechać.

     – W rzeczy samej, tak być musi – odparł Klucznik marszcząc swe krzaczaste brwi.

     – Cóż może znaczyć więc pokój temu domowi”? Czyż nie o to chodzi, że gwałtowi owemu winniśmy zapobiec i nie mieszkając, czem prędzej szturmem wziąć zamek hrabiego?

     – Zaiste! Taki musi być sens słów tego świętego człowieka!

     Temczasem powstał Brat Jakub z kolan i wraz ze wszystkiemi zasiadł do stołu.

     – Czy zechcesz, drogi gościu, odmówić modlitwę? – spytał Kasztelan podkręcając wąsa.

     – Z największą radością! – odparł mnich, po czem rozłożywszy dłonie rzekł – Pobłogosław Panie te oto dary ziemi, które spożyjemy w Twojej dobroci i naucz tych, którzy je mają, sprawiedliwie dzielić się niemi z każdym, ktomu ich zbraknie.

     – Jakże pięknie powiedziane – uśmiechnęła się pani Kasztelanowa – nie sądzisz, drogi mężu?

     – Nie inaczej, pani – odparł Kasztelan, po czem znów szepnął do pana Hałasińskiego:

     – Święte słowa. Czy sądzisz waść, iż włościanie nasi, sprawiedliwie dzielą się z nami płodami ziemi? Wszak jeno dwa dni w tygodniu na pańskim pracują, tydzień zaś, jeśli wyjąć zeń niedzielę, aże sześć dni liczy. Warto więc wsłuchawszy się w to mądre przesłanie, bardziej sprawiedliwy porządek wyznaczyć.

     – Przednia myśl! Zajmę się tem co rychlej – ożywił się Klucznik – trzy dni pańszczyzny będzie sprawiedliwiej.

     Przy samej wieczerzy mówiono niewiele, atoli umilał ją biesiadnikom śpiewem swem, tudzież grą na mandolinie pewien bard wędrowny, odziany w szkarłatny kaftan i szafirowe szarawary, któren czas jakiś temu zawitał był na zamek. A kiedy zakończył już przecudną balladę o synu marnotrawnym, uśmiechnął się znów zakonnik i rzekł:

     – Jakże piękną rzeczą jest bliźnim wybaczać! Nakazał to wszak Pan, wzywając nas, byśmy nawet nieprzyjaciół swoich miłowali.

     – Trudno pojąć twe słowa, wielebny! – rzekł słysząc to młody Kasztelanic, po czem strzeliwszy w gębę sługę, który nalewając wina, uronił kropel parę na rękaw jego kontusza, krzyknął doń – Ileż to razy mam cię uczyć nicponiu, jak dzban dzierżyć w dłoni?!

     – Synu mój – ozwał się na na to Kasztelan – gniew twój słuszny zaiste i sprawiedliwie skarciłeś tego obiboka, teraz jednak pomnij, aby mu wybaczyć, jakom i ja wybaczyć dziś gotów najpodlejszemu spośród wrogów moich.

     – Masz, wasza miłość, na myśli swojego bratanka? – szepnął doń Hałasiński – wszak panicz Ignacy knuł przeciw waszmości, a ten i ów mówi, że nawet na życie waści w skrytości nastawał! Chcesz go puścić wolno?!

     –  Nie! – odparł Kasztelan – Tego uczynić nie sposób! Musi przykładnie zostać ukaranym, jednakem gotów tuż przed egzekucją publicznie przebaczyć owemu łotrowi. Sposobem tem może nawet i trafi do nieba, choć sprawiedliwie zasłużył na ogień piekielny.

     Wieczerza dobiegła kresu, po niej zaś wszyscy udali się na spoczynek, zaś dnia następnego, zaraz po porannej mszy, wyruszył Brat Jakub w dalszą drogę. Przedtem jednak złożył podziękowanie za gościnę mówiąc:

     – Błogosławionym niech będzie dom, który pod swój dach przyjął wędrowca, albowiem napisane jest w Ewangelii Mateuszowej: byłem przybyszem, a przygarnęliście mnie. Z takąż miłością przyjmujcie zawżdy obcych w progi wasze, w granice miast waszych i wiosek, a wielka spotka was za to nagroda w niebie.

     – Jakże nam postępować wedle słów tych szlachetnych? – zastanowił się pan Kasztelan, gdy mnich opuścił już mury zamku – Wszak rzadko kiedy przybywa kto na nasze ziemie...

     – A przy tem – dodał Klucznik – kędy znaleźć miejsce dla cudzoziemców onych?

     – Ojcze – rzekła Kasztelanka – wiem od mej guwernantki, że przed pół wiekiem prawie królowie Hiszpanii, Ferdynand i Izabela, edyktem swoim, wydanym w Alhambrze, wygnali precz Żydów. Siła ich potem ściągnęło w te strony.

     – W rzeczy samej, słusznie prawisz aśćka – odparł Klucznik – za czasów dziada waszej miłości, świeć Panie nad jego duszą, osiedliło się ich tyle w miasteczku naszem, że aże mury w szwach pękają...

     – Prawda to! – zakrzyknął Kasztelan – masz rację Hałasiu! A zatem, gdyby tak ich przepędzić, łacno uczynić by można przestrzeń dla przybyszów i potem, skoro tylko nadejdzie sposobność, gorliwie spełnić nakaz Ewangelii! Ach jakże wielką czuję w sobie siłę, by czynić dobro! Pomyśl jeno, wszystko to sprawił ten człek niepozorny, wypowiadając ledwie słów parę. Zaprawdę musiały być one natchnione!

     – Nie inaczej – rzekł Klucznik – teraz zaś słowa w czyny przekuwać przystoi. Od czegóż więc zaczniem? Od włościan, hrabiego, a może od Żydów? 

     – Nie! Od przebaczenia! Jest to największa śród cnót chrześcijańskich. Już dziś wszem i wobec musi być wiadomo, żem Ignacemu, choć hultaj, wybaczył. Przed egzekucją. Hej! Jest tam który? – zawołał Kasztelan wychylając się z okna – Posłać mi co rychlej po kata! Niechaj topór ostrzy!

     Zastanawiacie się pewno, czyli wytrwał w czynieniu dobra pan Kasztelan? Jest rzeczą wiadomą, iż jeno na krótko starcza człekowi tej siły, jaką czerpać można ze słów świętych mężów. Tem niemniej nadzieję mieć trzeba, iż za czas jaki znów kto natchniony zamek ów odwiedzi. I z tą nadzieją pozostawia Was dzisiaj


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.