Pan i jego historyk
W czasach, gdy Juliusz Cezar był jeszcze dziecięciem, ścierały się ze sobą w Rzymie dwa polityczne stronnictwa: popularów i optymatów. Pierwsi więcej troszczyli się o przyszłość i o prawa plebsu, drudzy zaś obyczaje dawne mając na uwadze i hołdując tradycji, dbali bardziej o przywileje rodów senatorskich. A rzec trzeba, iż spór ów wcale różne przybierał postaci – bywało, że toczył się na mównicy jeno, bywało atoli że i w wojnę domową łacno się przeradzał. Lat kilka rządzili Rzymem popularzy, Mariusz i Cynna, jednakoż władzy ich nadszedł kres, bo oto optymat, Lucjusz Korneliusz Sulla, zakończywszy wojnę, którą wiódł był w Grecji, przybił z legionami swemi do Brundyzjum, po czem wraz z Markiem Krassusem i Gnejuszem Pompejuszem w bitwach krwawych zwyciężył armię popularów, a następnie zajął Rzym, by ogłosić się dyktatorem oraz eo ipso przejąć pełnię władzy.
Jakie sześć miesięcy później, o poranku, stał Sulla w atrium swego domu, tuż obok fontanny, pogrążony w myślach o reformowaniu Rzeczypospolitej, gdy oto zjawił się człek pewien w sile wieku, krępy, odziany w prostą tunikę, bez lamówek, przewiązaną skórzanym rzemieniem.
– Bądź pozdrowiony, panie – rzekł – kazałeś mnie wezwać.
– Tak... – Sulla podniósł wzrok i przypatrywał się chwilę przybyszowi, jakoby chciał coś sobie przypomnieć – tak, będziesz mi potrzebny Cencjuszu.
– Zgaduję, iż rzecz idzie o to, by nową proskrypcję sporządzić – uśmiechnął się wyzwoleniec – czyjeż nazwiska tem razem znajdą się na liście? Jakiegoż użyć mam klucza?
– Nie, rozprawiłem się już z wrogami. Większość zabito w zamian za nagrodę, część pierzchła w odległe krainy, a wszystkim zabrano majątki. Bez mała trzy tysiące stronników Mariusza i Cynny... Póki co, wystarczy.
– Póki co... – powtórzył Cencjusz – W czem zatem mógłbym okazać się zdatnym?
Dyktator wpatrywał się chwilę w fontannę, obserwując jak struga wody rozbryzguje się w powietrzu na pomniejsze strużki, potem zasię na perliste krople, które w promieniach słońca mieniąc się barwami tęczy, w końcu na powrót padają do impluvium. Wreszcie rzekł po grecku:
– Panta rhei kai ouden menei – Cencjuszu – wszystko płynie i nic nie zostaje takim jak ongi. Tyś był najzmyślniejszym z moich niewolników, a ja uczyniłem cię mym skrybą. Odkąd jesteś wolnym oddałeś mi niepomierne usługi. Liczę już sobie lat pięćdziesiąt i sześć, najwyższa więc pora, aby ktoś spisał dzieje mego życia.
– Myślisz o potomnych, panie? Zaiste od dawna jestem z tobą i wiele wiem o twojem żywocie...
– Myślę bardziej o współczesnych – przerwał mu Sulla – im jeno się zdaje, iż znają me losy, iż pamiętają, co się wydarzyło. W rzeczy samej jednakoż pamięć ich zawodzi. Trzeba więc im dopomóc, uporządkować wszystko, właściwie ułożyć, co popsute naprawić.
– Naprawić? Jakże można naprawić przeszłość?
Sulla uczynił kilka kroków i przybliżył się do marmurowego popiersia stojącego na postumencie, tuż obok sadzawki, wedle przejścia do vestibulum.
– Panta rhei... – rzekł – Oto portret mego ojca, rzeźbiarz uczynił go pięknym, chociaż w istocie nie grzeszył urodą. Fresk na ścianie przedstawia zasię mą matkę i siostry, również i one wyszły lepiej na tem malowidle. Dobrze sprawili się obaj artyści. Wszak można rzec, naprawili ludzką pamięć, nieprawdaż?
– Nie inaczej, panie – odparł wyzwoleniec.
– Powiedz zatem, chłopcze, jak też rozpoczął się szlak mej kariery?
– A zatem... – Cencjusz zastanowił się chwilę – a zatem, gdy miałeś lat trzydzieści, panie, konsul Gajusz Mariusz uczynił cię kwestorem...
– Mariusz? Popular? Wróg mój najzapieklejszy? Jakże to być mogło? Miałżebym jemu zawdzięczać tak wiele? – obruszył się Sulla.
– Zaiste! Było wszak inaczej! Wybacz mi panie, pamięć mnie zawodzi... Byłem naonczas jeszcze pacholęciem... Lecz przecie! Już pomnę, jako to się stało – to ciebie obrano konsulem, Mariusza zaś złożyłeś z urzędu kwestora za niecne szalbierstwa, jakich się dopuścił...
– A dalej? Co było dalej?
– Dalej walczyłeś w Numidii pod wodzą...
Dyktator spojrzał groźnie, marszcząc brwi, Cencjusz zaś zająknąwszy się na jedną chwilę, ciągnął:
– Złe języki mówią, iż dowodził Mariusz, lecz wszak tak być nie mogło, bo skoro nie sprostał godności kwestora, któż potem mógłby powierzyć mu armię? Był tam zapewne i jako legat dowodził legionem, lecz stchórzył kiedy ty, panie, wiedziony geniuszem, ledwie z jedną centurią pojmałeś króla Jugurtę...
– Tak właśnie było – uśmiechnął się Sulla – powiedz mi jeszcze, czyż ów Gajusz Mariusz, człek podły ponad wszelką miarę, toczył wraz ze mną walki z Germanami?
– Jako żywo, panie! Zdradził cię przecie w czas bitwy pod Vercellae! Ciebie i druha twego Katulusa, a gdy odbyłeś potem tryumf w Rzymie, lud śmiał się, iż byłby to może dzień chwały Mariusza, gdyby się tenże łotrem nie okazał. A wyszydzano go naonczas tak bardzo, że aż po dziś dzień prześmiewcy zwą owo zdarzenie tryumfem Mariusza. Brzmi to z pewnością i wcale zabawnie, atoli mylić może młodzież, co nie tak dobrze zna się na historii...
– To prawda – rzekł Sulla – warto by więc przestać używać tej nazwy. Nie pomyliłem się co do ciebie, Cencjuszu. Jesteś nader pojętny i zapewne wielki będzie z ciebie historyk. Moja w tym już głowa.
Zrządzeniem losu nie przetrwało dzieło, które spisał następnie ów wyzwoleniec, więc za to, co wiemy o Sulli, Mariuszu, Cynnie, czy Katulusie i w ogólności o czasach onych, inszym historykom winniśmy wdzięczność. Ktoś mógłby nawet mniemać, iż człek, o którym tu mowa, wcale nie istniał, i że wytworem fantazji jest jeno, ale to nieprawda. Istniał bezsprzecznie. Znalazł nawet później i aż po dziś dzień znajduje licznych naśladowców, tak samo zresztą, jak dyktator Sulla. Imienia jego jedynie nie sposób być pewnym, więc na potrzeby tejże opowieści Cencjuszem właśnie go nazwał