Ojciec Mateusza
Jako to już po wielokroć ongi bywało, skarbiec królewski de novo pustkami zaświecił. Tem razem jednakże Najjaśniejszy Pan miast dukaty od bankierów pożyczać, albo podatki włościanom podnosić, wpadł przecie na koncept wcale nowy. Zdecydował mianowicie alchemika na Dwór sprowadzić przedniego, co by złoto z piasku, rtęci i kamienia filozoficznego w ilościach znaczących wytworzył. Posłano zatem do Pragi, jako że tam ongi staraniem cesarza Rudolfa najpierwsze w całej Europie alchemiczne urządzono laboratoria, lecz niestety, jakoś żadną miarą nikogo nakłonić się nie udało – a to, że kraj nasz zimny, a to że honorarium mało słuszne, a to znów, że piwo kiepskie i do Wiednia daleko. Szukano więc coraz dalej na wschód, aż wreszcie znaleziono człeka pewnego na Morawach, Mistrzem Mateuszem zwanego, co koniec końców zjechać do nas się zgodził. I nawet niewiele za to zażądał, aliści postawił jeden warunek: ojca swego na Dwór z honorami wprowadzi. Mówiło się, że sędziwy ów jegomość zasługi miał wielkie jakoby, chocia nie w sprawie złota akurat, jednakowoż tak sobie na stare lata ubzdurał, że na dwór jakiś trafić musi i ani rusz nie szło go od tego odwieść.
Z nadzwyczajnem zaciekawieniem czekano na pierwsze objawienie się Mistrza Mateusza z Moraw przed obliczem Najjaśniejszego Pana – przybył, i owszem, w szatę świetną przyodziany, na środku sali stanął, skłonił się nisko, ojciec zaś jego, jako było w kontrakcie, po prawicy Króla Jegomości zasiadł. Zaraz też pachołcy wnieśli deskę pokaźną, czarno barwioną, albo raczej blat, niczym od stołu i jako tablicę pod ścianą na sztorc postawili.
– Najjaśniejszy Panie, pozwólcie iż najsampierw mój zamysł w kilku prostych słowach wyłożę – zaczął Mistrz, po czem podszedłszy do tablicy, kredą białą koło na środku samem nakreślił, mówiąc – oto skarb Królestwa, pusty, jako się zdaje. Tym niemniej ja go wkrótce złotem napełnię.
Tu kredą zasmarował środek koła, po czym znów nisko się skłonił.
– Brawo, brawo! Słusznie prawisz, mój synu! – zakrzyknął ojciec Mistrza, po czem wstał i również skłonił się wszystkim obecnym.
Ten i ów w dłonie zaklaskał, inni znów patrzyli po sobie z niepokojem, ni w ząb nie pojmując, o co tutaj chodzi.
– To wszystko? – spytał pan Kanclerz z lekkim niedowierzaniem – Tle tylko? Nic więcej?
– Jest to jeno szkic zamysłu mego – odparł Mistrz Mateusz – dopierom tu przybył, więc zarys ledwie przedstawić dziś mogę, jednakoż z pomocą sług w dwie lub trzy niedziele wszystko dopracuję i w najdrobniejszych detalach zaprezentuję w tem oto miejscu. Najsampierw trzeba mi przecie trzech pisarzy, czterech rysowników i sześciu rachmistrzów w sztuce swojej biegłych.
– A zatem do dzieła! – rzekł Król – Mości Kanclerzu, raczcie zapewnić naszemu gościowi wszystko, czego mu trzeba, by cel swój osiągnął. Audiencja skończona.
– Słowa Waszej Królewskiej Mości mądrość przepełnia niewypowiedziana – rzekł ojciec Mateusza, zaś Najjaśniejszy Pan uśmiechnął się lekko; snadź przypadło mu to pochlebstwo do gustu.
Dworzanom, niczego, spodobała się mowa Mistrza Mateusza. Powiadano tu i ówdzie, że człek ów musi być wielce uczony i w fachu swym wprawny, co po lapidarności wywodu jego poznać można było. Takaż bowiem zwięzłość, a przy tem trafność argumentu jedynie wielkich umysłów stanowi przymioty. I tylko nieliczni wątpili o jego talencie, bardziej z zawiści po prawdzie, niźli z inszych przyczyn.
Przeszły trzy niedziele i wieść gruchnęła, że oto plan mateuszowy dopracowan już jest we wszelakich szczegółach i wnet w obecności Miłościwie Nam Panującego punkt po punkcie wyłożonem zostanie. Tem razem w sali tronowej wcześniej już postawiono tę samą tablicę, jednakowoż przykryto ją płótnem szkarłatnem, które to dopiero Mistrz sam we własnej osobie zerwał, ukazując oczom zebranych nadzwyczaj wymyślną rycinę. Na samem dole widniał więc królewski skarbiec, jako i wcześniej, próżny, jednakowoż wiodły doń trzy zawijasy, każden z nich strzały znakiem zakończony. A wiodły od machiny potężnej, tajemnych znaków pełnej, zębatych kółek, alchemicznych symboli i inszych jeszcze rzeczy, na których i tak nikt by się nie wyznał. Okrzyk zachwytu wyrwał się z gardeł obecnych na sali, podczas gdy sam twórca rycinę ową dłonią wskazawszy, rzekł:
– Nic dodać, nic ująć. Wszystko jest w mym koncepcie, jasno niczem słońce przedstawionem. Machina złoto najszczersze wykreuje, jeśli się jeno korbą kręcić będzie i sypać w nią piasku, lać rtęci i ołowiu przyrzucać od czasu do czasu. Złoto zaś skarbiec królewski zasili, o czem najbardziej zaświadczą trzy linie faliste, ze strzały grotem każda na swem końcu.
To rzekłszy skłonił się Mistrz, zaś wszyscy pod takiem zostali wrażeniem, że chwilę jeszcze potrwało silentium i z tej to zapewne przyczyny dał się słyszeć szept czyjś nader uszczypliwy: To nie ma prawa działać!
Na owe słowa powstał jednakże ojciec Mateusza i głosem stanowczym oznajmił:
– Ponad prawem wżdy naród stać musi, a to w osobie Najjaśniejszego Pana, któremu prawa wszelkie posłusznemi być mają.
Maksyma ta chyba jeszcze większe na sali wywarła wrażenie, niźli to, co na rycinie stało, a szczególnie spodobała się ona Najjaśniejszemu Panu. Na tem więc zakończono audiencję, Mistrzowi zaś przydzielono kolejnych pomocników, a to cieśli oraz kowali w liczbie trzech i jednego tylko bednarza, atoli nader w bednarstwie wprawnego, aby koncept swój mógł Mateusz co rychlej zmaterializować.
Miesiąc przeszedł z okładem, aż w dzień wyznaczony pokaz się odbył kolejny. Tem to razem do sali tronowej wniesiono gotową machinę, słusznych rozmiarów, chocia toporną cokolwiek z wyglądu, z desek heblowanych zbitą, okutą żelazem. Mistrz skłonił się, zaczem wrzucił w grdziel u góry florenów złotych trzy sztuki, po czem przykazał pachołkom dwóm korbą zakręcić. Zaskrzypiało, zgrzytnęło i już mógł kto pomyśleć, iże zepsował się cały ów mechanizm, atoli klapka się na samem dole wraz rozwarła, a z niej grudka złota szczerego na posadzkę wypadła.
Zrazu zaniemówili z wrażenia i Król Jegomość i dworzanie, jednak już po chwili sypnęły się gromkie oklaski. I tylko pan Podskarbi Koronny jakby od niechcenia zauważył, iż do machiny pierwej trzeba było złota przyrzucić, iżby je później odzyskać.
– Wasza Królewska Mość, Waszmościowie i Waszmościanki – odparł na to Mistrz – machina owa nie jest wszak jeszcze wcale ukończoną, atoli już potencjał prezentuje tego, czem się wkrótce stanie. To prawda, iż wciąż jeszcze złota przyrzucać jej trzeba, by nowe złoto tworzyła, ale już niedługo! Kilka niedziel przejdzie, a sami ujrzycie, jak piaskiem ją jeno karmić będziemy, rtęcią i ołowiem. Ani też zgrzytnie przy tem, ani zatrzeszczy, jeno posłuszną nam się stanie po wsze czasy.
– A posłuszeństwo władzy wielką jest cnotą, boć władza z woli Niebios dana i tak niech pozostanie – dokończył ojciec Mistrza Mateusza.
Audiencję na tem skończono, jednak widać było po minie Najjaśniejszego Pana, że ów wywód o posłuszeństwie wielce mu się spodobał. Mateuszowi przydzielono więc na domiar złotnika, snycerza i trzech ludwisarzy, czego efektem w kilka dalszych niedziel w sali tronowej stanęła kolejna machina, na widok której dech w piersiach zaparło całemu Dworowi. Blachą srebrną i złotą obita, z rzeźbieniami misternemi tu i ówdzie, w każdem dolnem rogu rubinami wysadzona krwistemi, w górnem zaś szmargadami, a na środku brylant najprawdziwszy. A gdy jeno Mistrz w gardziel z kości słoniowej florenów parę rzucił, pachołek zaś w brokat przybrany korbą w mahoniu rzeźbioną zakręcił, lekki szmer jeno z wnętrza machiny się dobył, a w powietrzu woń róż i fijołków rozeszła ku zachwytowi obecnych. Na koniec grudka złota przez klapkę emalią zdobioną wypadła, którą to Mistrz w dłonie ujął i w górę uniósł, by zaraz potem ukłonić się nisko.
– Zaiste godnem jest to dzieło majestatu władcy, któren je stworzyć polecił i któren tak mądrze i sprawiedliwie krajem swym zarządza – rzekł ojciec Mistrza ku satysfakcji Króla Jegomości.
Mijały kolejne miesiące, machina zasię piękniała z audiencji na audiencję. W czas kręcenia korbą, nie tylko woń się z niej dobywała kwietna, ale też i dźwięki menueta, całkiem przecie zgrabnego. A co najważniejsze, można już w nią było sypać piasek, lać rtęć i ołowiu przyrzucać bez umiaru, chocia bez garści florenów obejść się nie mogła. Atoli do czasu jeno, jako to objaśniał Mistrz na każdej audiencji, do czasu, skoro tylko kamień filozoficzny odnajdzie, nad czem dniem, jako i nocą bez ustanku się trudzi. A że skądinąd jest sprawą wiadomą, iż poszukiwania takowe żmudne są i lat parę, albo i więcej trwać muszą, póki co, by skarbiec królewski zapełnić, zaciągnięto pożyczki u kilku bankierów i podniesiono podatki włościanom, co wcale skutecznem się przecie okazało. Być może z tego to właśnie powodu Najjaśniejszy Pan zdawał się nieco mniej uwagi dokonaniom Mistrza poświęcać, zaś dużo bardziej cieszyły go sentencje ojca tegoż, bez wytchnienia przy rozmaitych sposobnościach wygłaszane. Przyznał mu za nie nawet Król Jegomość kilka znaczących orderów, tytuł Pierwszego Seniora, jako i przywilej na tem polegający, iż pierwsza litera każdej maksymy, na pergaminie spisanej, listkiem ze złota szczerego zdobioną być miała.
I to wszystko. Zgaduję jednakże, iż wielce Was przecie ciekawi, czy też Mistrz z Moraw ów kamień filozoficzny koniec końców odnalazł. Złe języki powiadają, że nie, lecz Wy im ani rusz nie wierzcie! Wciąż bowiem szuka i jest nader blisko, a to najpierwej słuszności jego zamysłu dowodzi. Zaś w to, iż się skarbiec królewski już wkrótce złotem najprawdziwszem napełni, kraj wszystek mlekiem i miodem spłynie, a i jemu przy tej sposobności co skapnie, w to właśnie wierzy święcie