Obłędny rycerz
Przechodziłem nie dalej jak wczora krużgankiem wedle stajni zamkowych, kiedym usłyszał odgłosy cokolwiek niezwyczajne. Nie był to bowiem szelest siana, ani owsa, ani też rżenie konia, jeno jęki jakoweś, niczem duszy potępionej. W środku nocy pewno bym się tam i zajrzeć nie odważył, ale że dzień był jasny, wszedłem i zaraz przy wrotach człeka ujrzałem leżącego na wiechciu słomy, któren to dźwięki takowe wydawał. Był on przyodziany zaiste wielce oryginalnie, we zbroję starodawną, mocno rdzą pokrytą i zapewne nadzwyczaj nieporęczną, głowę jego zasię przykrywał urynał, rolę hełmu, jak mniemam, pełnić mający.
– Kimże jesteście, panie – spytałem – i czemuż to, niemocą dotkniętym będąc, w tej oto stajni spoczywacie?
On jednakowoż nic nie odrzekł, jeno pojękiwał dalej. Ozwał się natomiast człek inszy, prosto odziany, co siedział u wezgłowia tamtego:
– Pan mój z zacnego rodu z Manchy się wywodzi, a zwać się każe don Quijote, ja zaś sługą jego jestem lub, jak kto woli, giermkiem, zaś imię me Sancho. Znaleźliśmy się zaś w tem oto miejscu po nader niefortunnej przygodzie, jaka się nam dopiero co przytrafiła.
– Nie godzi się – rzekłem – aby hiszpański szlachcic we stajni na słomie leżał, cokolwiek by go nie spotkało. Lecz mów pierwej co się zdarzyło, skoro on sam z siebie głosu dobyć nie może.
– Już wszystko objaśniam, wielmożny panie – on na to – nie dalej jak godzinę temu napotkaliśmy ludzi jakichś na gościńcu, pan mój zaś zapragnął, by zgodnie wyznali, iż dama jego serca najurodziwszą zaiste jest na całym świecie.
– Znali ją? Albo może konterfekt jej widzieli?
– O to właśnie poszło, iż chcieli go ujrzeć, tem samem wiary zapewnieniom pana mego nie dając. On zaś przez to wielce urażonem się poczuł i na pojedynek rycerski ich wyzwał. Sęk jednak w tem, iż, jako się zdaje, nie byli owi ludzie dość dobrze urodzeni, więc miast walczyć niczem szlachcicom przystało, kijami pana mego zwyczajnie obili, by tak rzec, sprali na kwaśne jabłko.
– Rzecz to zaiste wielce osobliwa – rzekłem – lecz jakeście się tu, w tych oto stajniach zamkowych znaleźli?
– Pomogli nam dobrzy ludzie, stajenni z zamku, panie. Zaopiekowali się nami oraz tą oto szkapiną, którą pan mój zowie rumakiem Rosynantem – tu wskazał na wychudzoną chabetę, stojącą tuż obok, u żłoba.
– Szlachetnie postąpili, atoli, jak rzekłem, tako się nie godzi. Pomówię zaraz z imć panem Ochmistrzem i wierzaj mi, znajdzie się w zamku godniejsze schronienie dla was obu. Koń zaś niech ostanie w stajni, tam gdzie jego miejsce.
Jako rzekłem, takem i uczynił i oto niebawem spoczął ów szlachcic w łożu wcale wygodnem, w skromnej, atoli suchej i ciepłej izbie. Zawezwano też doń medyka, któren to sińce obejrzawszy, maść jakowąś na nie zaaplikował, jako też miksturę specjalną przyrządził na wzmocnienie.
Następnego dnia, zaraz z rana, postanowiłem odwiedzić niezwykłego gościa i o zdrowie spytać. Wyglądał już całkiem nieźle, przechadzał się tam i sam, a nawet zagadnął mnie o pewną damę z Toboso, imieniem Dulcynea, na co bez wahania odpowiedziałem, że z pewnością w całem świecie nie masz takiej, co mogłaby się z nią równać urodą. Poznać było, że wielcem go tem ukontentował. Musieliśmy jednak przerwać naszą pogawędkę, bo oto zastukał we drzwi umyślny od Księcia Marcelego, kuzyna Infanta, któren to, jak zapewne wiecie, nie tak dawno nominacją był otrzymał na hetmana wielkiego koronnego, zwanego też ministrem wojny.
– Jego wysokość życzy sobie co rychlej widzieć waszmości u siebie – rzekł do pana Quijote.
Postanowiłem towarzyszyć Hiszpanowi, bo mi na myśl przyszło, że jeszcze go, nie daj Bóg, jaka przykrość spotka, a tak, gdyby co złego zaszło, jako błazen rzecz całą w żart obrócę i tem sposobem wszystko załagodzę. Wziąłem go więc pod rękę i tak poszliśmy krużgankami ku północnej baszcie, do komnat książęcych. Zaanonsowano nas i zaraz potem zdumiałem się srodze. Książę Marceli mnie jakoby w ogóle nie dostrzegł, towarzysza mego zaś od razu wziął w ramiona, mówiąc doń:
– Mości Quijote, druhu mój! A więc przybyłeś na me wezwanie nie bacząc na niebezpieczeństwa! Takich jak ty nam dziś trzeba! Jeno ten może kraj nasz obronić, kto za nic ma siłę oręża, za to duchem wroga przewyższa. Ty dasz przykład młodzieży! Staniesz na czele pułków naszych i powiedziesz je na święty bój!
– Jeśli wolno spytać, wasza wysokość – ozwał się pan hetman polny Działowski, co wraz z kilku innymi ichmościami również w komnacie przebywał – a więc chciałbym spytać, czy aby rozumie się nasz dzielny rycerz na artylerii, która przecie w czasach współczesnych fundamentem europejskich armii się staje?
– Ach cóż tam artyleria! – żachnął się Książę – Niech sobie Europa z armat Panu Bogu w okno strzela, jeśli taka niemądra! Nie co inne, jak szczytne idee i poświęcenie dadzą nam przewagę. Już wiem! Powiedziesz skrzydlatą naszą husarię aż ku Ziemi Świętej, by tam niewiernym dać odpór!
– Raczcie zauważyć, wasza wysokość, że husaria ciężką konnicą jest i w piaskach pustyni łacno pogrzęznąć może – rzekł pan hetman polny Szwoleżerowicz.
– Co też mi waść pleciesz! – obruszył się znowu Książę Marceli – Wszak dziecko nawet wie, iż skrzydła poniosą ją w górę tak jako i niosą dumnego orła, jastrzębia, sokoła. A skoro acan tego nie pojmujesz, to jako żywo kwalifikacje twoje, by hufce na wroga prowadzić, wielce wątpliwemi się zdają.
Tak właśnie przebiegała owa audiencja, w czas której nie ozwał się gość nasz, don Quijote, ni słowem, chocia znać było, że mu nominacja wielką sprawiła radość.
– Uważasz wasze – szepnął do mnie pan regimentarz Strzelnicki, przypadkiem tuż obok stojący – Książę ostatnio coś wyraźnie niezdrów. Dziś z rana nakazał imiona wszystkich swych zmarłych druhów do litaniji dołączyć. I to do każdej jednej, aże się Jego Eminencja nadziwić nie mógł. A potem pono długo konferował z hrabią Lusnovskym, o którem przecie wszem i wobec wiadomo, iż za swe usługi od obcych dworów zapłatę odbiera. Jeśli to nie zdrada jest, to chyba tylko zmysłów pomieszanie...
Już koło południa don Quijote na czele dwóch chorągwi husarskich, nie mieszkając, ku Italii ruszył, by stamtąd przez morze odprawić się do Jeruzalem. Tymczasem do zamku przynosić zaczęto rachunki, a to za bukłaki od szpady podziurawione, a to za połamany wiatrak. Martwi się więc niemi imć pan Podskarbi, a martwi się tem bardziej, iż czuje, że wraz kolejne zjawiać się będą. A że pan Podskarbi z uwagi na ekspensa takowe rychło podatki podnieść gotów, martwi się również