Błazen Nadworny - Nowe pióro Kanclerza

Spisano dnia 19 czerwca A.D. 2016

Nowe pióro Kanclerza


     Ej, zafrasował się Pan Kanclerz okrutnie. Boć i przecie rządzenie krajem to rzecz niełatwa: z jednej strony Infant każde prawo, choćby i w środku nocy podpisze, jakie mu jeno do podpisania przyniosą, z drugiej jednakoż – Książę Regent wciąż nowych ustaw żąda, a co jedna, to mniej się poddanem podoba. Książę Regent w szczegóły żadne się nie wdaje i trudności, jakie by nie były, mało go obchodzą, skoro strategicznie myśli i planuje, przy tem zaś przeciwu najmniejszego nie znosi i wszytko dziać się musi podług jego woli.

     Życie Kanclerza wcale więc nie jest usłanem różami, jako temu, albo owemu mogłoby się zdawać. Ot, będzie zaraz po Świętem Duchu, jak mu pachołek usłużnie paszkwil przyniósł, co go na mieście nalazł, a w niem same pogardliwe i nienawistne słowa o Panu Kanclerzu właśnie. I cóż z tego, że sługę obić kazał, na pysk wyrzucić i jeszcze psami poszczuć? Cóż z tego? Tych, co rzeczy takowe wypisują i tak nie szło nijak wyśledzić. Albo znów inszem razem, jakie dwie niedziele temu, zjawił się jeden Pan Starosta z pobliskiego powiatu i rzekł, iż się szlachcie podatki nowe mało podobają. Zagniewał się więc Kanclerz i o zdradę stanu Starostę oskarżywszy, do wieży wtrącił. Czyliż jednak przez to szlachta podatki polubi? Ani trochę!

     I w takich to właśnie myślach posępnych pogrążył się Pan Kanclerz, kiedy to doniesiono mu, że w Zamku dopiero co zjawiło się dwóch magów z krain dalekich, którzy pono na każdą trudność sposób mają arcymagiczny i za wynagrodzeniem słusznem, rzecz jasna, trudność takową raz dwa pokonać potrafią.

     – Wołaj mi tu ich zaraz, nicponiu! – rzekł więc do sługi swego, imieniem Gniewko, któren w te pędy pobiegł ku zamkowej sieni.

     Nie przeszły trzy pacierze, jak oto we drzwiach komnaty zjawiło się wraz z Gniewkiem dwóch cudzoziemców, jeden chudy i wysoki, drugi zasię niski, ale za to słusznej tuszy. Odziani byli obadwaj w żółte kaftany i fioletowe szarawary, a na nogach mieli czerwone trzewiki, skutkiem czego wyglądali nadzwyczaj cudacznie.

     – Zdrowia życzymy Waszej Miłości – skłonił się wyższy, a niższy, również kłaniając się, dodał – a ponadto sukcesów wszelakich.

     – O, tego mi właśnie trzeba – westchnął ciężko Pan Kanclerz, nie wstając nawet zza swego dębowego stoła – codzień rano mówię sobie, że dam radę, a potem wieczorem do głowy mi przychodzi, że jednak rady nie daję. Ale wy pono na wszytko jakieś remedium macie, prawda li to?

     – Najszczersza, Wasza Miłość – odparli niemal chórem.

     – No to rzeknijcie mi, cóż począć, skoro poddani nijak polubić mnie nie chcą za nowe prawa, które co rusz wedle życzenia Księcia Regenta wprowadzam. Pół biedy, skoro to kogo niezbyt obchodzi, ale jak już obejdzie, wraz szemrać poczynają, paszkwile coraz to śmielsze wypisują i nie wiedzieć, co jeszcze. Aż strach pomyśleć, czem się to wszytko skończy! I cóż zaradzić na ambaras takowy? – spojrzał na nich pytająco, wsparłszy głowę na łokciach – Macie więc sposób jaki?

     – Och, sposobów jest multum – rzekł wysoki z tajemniczem uśmiechem – dysponujemy na ten przykład kufrem latającem, do którego starczy spakować manatki, a następnie samemu doń wskoczywszy, na zamek z całej siły nacisnąć. Możemy zagwarantować, że kufer poleci, gdzie pieprz rośnie.

     – To nie lepszy już byłby latający dywan? – spytał Kanclerz zrezygnowanem głosem.

     – Dywany wyszły ostatnio z mody – odrzekł cudzoziemiec – kołyszą ździebko w powietrzu, przez co niektórem na wymioty się zbiera. Kufer atoli, co prawda trzeszczy okrutnie, to jednak latanie niem  bez wątpienia bardziej komfortowem być się wydaje.

     – Jednakowoż – dodał niższy z usłużnem uśmiechem – skoro Wasza Miłość gustuje w dywanach, zapewne dałoby się takowy sprowadzić.

     – Nie, nie – odparł Pan Kanclerz – kanclerzowanie ma jednak swoje zalety, tak łatwo się go nie wyrzeknę. Zresztą, cóż innego przyszłoby mi czynić?

     – A zatem – ożywił się niższy – ośmielę się zaproponować czapkę niewidkę. Jest doskonała zarówno na wypadek przewrotu pałacowego, jak i znaczniejszej rewolty. Pozwala wymknąć się niepostrzeżenie. Przyszyto do niej po prawdzie dzwoneczek mosiężny, tak, iżby człek mając ją na głowie sam się nie zagubił, atoli łacno odpruć go można, jeśli zaiste zrobi się gorąco. A nawet od razu, na wszelki wypadek...

     – Czapka niewidka – westchnął Kanclerz – z dzwoneczkiem... Nie, to nie dla mnie. Nie chcę wszak, by lud mnie nie widział, pragnę, by mnie kochał, by z radością przyjmował każden jeden dekret. No i żeby się nie buntował, przede wszytkiem...

     Wyższy z cudzoziemców podszedł nieco bliżej, jakoby wyznać coś chciał w wielkiej dyskrecji.

     – Wasza Miłość – powiedział – mamy coś jeszcze, choć w przeciwieństwie do kufra, tudzież czapki, jest to, by tak rzec, konstrukcja wielce nowatorska. Wykonał ją pewien uczony, co mieszka w Genewie i tamże ma swoje laboratorium, jednakowoż cena...

     – Gadaj, co to takiego!

     – Za tę cenę można by nabyć i kufer i czapkę i jeszcze ze trzy ziarka czarodziejskiej fasoli...

     – Wszak rzekłem, gadaj!

     Mag skłonił się nisko i powiedział:

     – Wedle życzenia Waszej Miłości. Jest to pióro o właściwościach zaiste niezwykłych, albowiem dokument niem spisany staje się dla czytającego, by tak to ująć, nie dosyć czytelny...

     – Idzie o to – wtrącił niski – że pióro skryć potrafi prawdziwą intencją piszącego. I to tak dobrze, że nawet choćby nim wyrok śmierci na kogo napisać, a zarazem pośmiertnie order przyznać, nieszczęśnik sam by pierś do orderu wypiął, nieświadom, iż pierwej miecz w nią ugodzi.

     Na jedną chwilę zapadło milczenie, po czem ozwał się pan Kanclerz:

     – Wiele za to pióro?

     Niski zbliżył się do Kanclerza i wyszeptał mu coś na ucho, po czem padła krótka odpowiedź:

     – Zgoda.

     Instrument ów magiczny, zdać by się mogło, niewiele różnił się od inszych do pisania przeznaczonych – ot zwykłe gęsie pióro, ni długie, ni krótkie, grzecznie zastrugane na końcu. Atoli, skoro jeno wziął je pan Kanclerz do ręki, poczuł wraz moc niebywałą i – by tak rzec – siłę perswazji.

     – Damy radę – rzekł do siebie, po czem pisać począł i zdało mu się, iż pióro samo wiedzie dłoń jego, kreśląc na pergaminie kolejne zawijasy. Tak właśnie powstało nowe prawo o tem, że niewiasta każda zamężna, co dziecię powije, wszakże nie pierworodne, pięćset czerwońców w darze otrzyma, w zamian za co wdzięczność szczerą Księciu Regentowi, przy wszelkiej sposobności, aż po grób okazywać będzie, podobnie jak mąż jej, dziatki, tudzież wszytcy krewni i powinowaci aż do siódmego pokolenia. Dalej napisał pan Kanclerz, że pieniądze na cel ów szczytny poprzez nowe podatki się ściągnie, a to od lichwy i handlu, surowo przy tem lichwiarzom, tudzież kupcom zakazując, czy to od sta, czy też cen jakichkolwiek podnosić.

     – No i jak tam lud nowe prawo przyjął? – spytał pan Kanclerz po dniach kilku z lekkiem niepokojem w głosie imć Podlizowicza, swego totumfackiego.

     – Lud oszalał z zachwytu! – zakrzyknął Podlizowicz – W kościołach msze się dziękczynne odprawia, na ulicach i placach pod niebiosa wychwala mądrość i szczodrość Waszej Miłości! Jako też Księcia Regenta, tudzież Infanta, ma się rozumieć...

     – A podatki?

     – Jakież podatki?! – zdumiał się Podlizowicz, po czem rzucił od niechcenia – A te... Nie, któż by poświęcał uwagę takowem błahostkom...

     I tak, nowem już piórem pisał Pan Kanclerz kolejne dekreta wedle życzeń Księcia Regenta. Najsampierw więc o bezpieczeństwie, które Król poddanem ochoczo zapewni – a było tam na początek pięknych słów wiele, na koniec zasię o tem, iż każdy człek dzień i noc inwigilowan będzie, a skoro by podejrzenia jakie wzbudził, do lochu się go wtrąci i tamże potrzyma, póki wszytkiego jako na świętej spowiedzi nie wyjawi. Potem znów o sądach, które ludowi sprawiedliwość zapewnią, gdzie na koniec dopisano, iże wyrok każden przez pana Instygatora Koronnego zmienionem być może i to bez podania przyczyny, jeśli jeno Książę Regent wolę taką wyrazi. I jeszcze kolejne i kolejne, a po każdej donosił pan Podlizowicz, że lud coraz to bardziej ukontentowan jest z rządów i coraz większą miłością darzy tych, co Królestwem władają.

     Rzecz niezwykła stała się atoli późną jesienią, dobrze po Wszytkich Świętych, kiedy to pan Kanclerz piórem swojem nowy dekret spisał, a mianowicie o danin obniżeniu. Stało więc w niem, że kto więcej, niźli mórg tysiąc posiada, a Księciu Regentowi jako pies jest wiernem, o połowę mniejsze łanowe płacić będzie, podczas gdy pogłówne i podymne, celem wyrównania, każdemu się podwaja, jako też podatki od kupców, majstrów, czeladników, a nawet terminatorów rzemiosł wszelakich.

     Już na drugi dzień obudził Kanclerza tumult wielki przed Zamkiem – oto lud, nie wiedzieć czemu, wzburzon wielce bramy szturmował i na mury się wdzierał, nie jeno praw nowych obalenia, ale i głów tych, co je pisali żądając. Przeraził się więc Pan Kanclerz nie na żarty. Z początku Podlizowicza wołał, aliści bez skutku, albowiem ten się gdzieś zawieruszył, potem zaś na pióro swe spojrzał i w niebogłosy wrzasnął:

     – Oszuści!

     Zapewne miał przy tem na myśli magów onych cudzoziemskich, co mu pióro przedali. Pomstowanie jednakoż nie na wiele zdać się teraz mogło, więc Kanclerz po całem Zamku biegać począł, szukając ratunku u Księcia Regenta, co mu ustawy obmyślać kazał, albo chociaż u Infanta, co je nocami ochoczo podpisywał. Nie nalazł atoli nigdzie ni jednego, ni drugiego. Cóż, jakoś mu nie doniesiono, że w swojem czasie Infant w kufer latający, Książę Regent zaś – w czapkę niewidkę nader przezornie był się zaopatrzył...

     A pióro? Okazało się całkiem zwyczajnem, gęsiem piórem. To raczej lud zdaje się niezwykły w tem, że aż tak późno na oczy przejrzał. Niestety, ani za grosz niezwykłości tego rodzaju nie ma w sobie


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.