Królestwo Ludowe
Są jeszcze tacy, co pamiętają, choć przecie młodzież słucha dziś tych opowieści niczem bajki jakiej o żelaznem wilku. A było to tak, że przed wielu, wielu laty wybuchło w naszem kraju powstanie przez ludzi z gminu wzniecone przeciwko Królowi i Panom. Stanął zaś na jego czele człek pewien, co zwał się Boruta, tak samo jak i ów diabeł i zda się z diabelskiego zaiste pochodził pomiotu, bo pokonawszy rycerstwo i precz przepędziwszy Najjaśniejszego Pana, sam się królem ogłosił. Po prawdzie, niewiele by on i wskórał wraz z garstką wiernych mu kmiotków, gdyby nie pomoc znaczna i nader ochocza ze strony mocarstwa ościennego, którego to zresztą rychło został wasalem. A może i był nim wprzódy? – któż to dziś odgadnie... W każdem razie Boruta ów krwawo rozprawił się z co znaczniejszą szlachtą, zaś tę zaściankową na swą przeciągnął stronę, obiecując jej złoto i różnorakie zaszczyty. I tak otoczywszy się zdrajcami, zaprzańcami i sprzedawczykami wszelkiej maści, nazwał dla niepoznaki królestwo nasze ludowem, że niby sam z ludu wyszedł i z jego to namaszczenia, nie zaś z Bożej Łaski władzę swą sprawował.
W Królestwie Ludowem zaiste osobliwe zapanowały porządki. Oto bowiem ziemię szlachcie odebraną niby to rozdano włościanom, ale w rzeczy samej pod but ich wzięto i liczbę dni pańszczyzny zwiększono aże do pięciu, zwąc ją od tej pory ludowszczyzną. Kupcom zabrano sklepy i oddano w zarząd królewskich zauszników. Majstrów precz przegnano, zasię warsztaty ich oddano pono czeladnikom – odtąd w ich imieniu miał niemi władać Boruta poprzez swoje sługi. Jeśli zaś komu niezbyt przypadły do gustu te nowe porządki i wyrzekł przeciw nim choć słowo, w mig trafiał na szafot lub, szczęścia mając więcej, gnił latami w lochu.
I choć wszystkiem żyło się z dnia na dzień coraz gorzej, Królestwo Ludowe przetrwało pół wieku bez mała, rządzone wpierw przez Borutę, później przez jego następców, targane rewoltami tłumionemi krwawo i staczające się coraz bardziej na dno, aże w końcu upadło strawione głodem, nie znajdując już więcej oparcia w mocarstwie ościennem, które to naonczas własnemi musiało zająć się sprawami.
Lecz czemuż o tem piszę? Oto bowiem wybrałem się nie dalej jak przed trzema dniami, incognito, do pewnej gospody w mieście naszem stołecznem, a to nie dla jadła, albo i napitku, lecz po to jedynie, by co ciekawego posłyszeć. Ani myślę przy tem skrywać, że kilka, a może i więcej opowieści, któremi was tu raczę, stąd się właśnie wzięło, żem je w karczmie owej, albo w inszej jakiej zasłyszał. Wracając jednak do rzeczy, a więc do gospody, usiadłem sobie w kącie i zażądawszy pieczonego prosięcia wraz z dzbanem wina, począłem rozglądać się wkoło. Owóż przy stole tuż obok siedziało trzech szlachciców podchmielonych cokolwiek i popijając piwo prowadziło wielce ożywioną dysputę.
– Nie sądzicie waszmoście – ozwał się najstarszy, z sumiastymi wąsami – iże królestwo nasze ostatnio coraz bardziej ludowem się zdaje?
– Jakże to, ludowem? – zdziwił się najmłodszy, w kontuszu z podgoloną głową – azaliż zapomniałeś waść, że ludowość ona minioną już jest i to wcale słusznie minioną?
– Ani trochę, mości paniczu, ani trochę! Pamięć może i niekiedy figle mi płata, lecz czasy słusznie minione pomnę, a skoro do powrotu się kwapią, w mig to dostrzegam. Ot, łan ziemi chciałem przedać memu sąsiadowi, a tu nowe prawo nasz Książę Regent ustanowił i ani rusz nie mogę! Jakoby mi kto dziedzictwo moje wziął gwałtem! Czy nie tak było za Króla Boruty?
– Mylisz się waść – odparł młody – o to wszak jeno idzie, by jacy Francuzi, albo insze Niemce ojcowizny naszej za bezcen nie wzięli. Już tam oni do tego tak się palą, że aże trudno to sobie wystawić.
– Kiedy sąsiad rodak mój, jako i wasz, mości panowie, z dziada pradziada!
– Lepiej na zimne dmuchać, niźli gorącem się sparzyć – skwitował młody.
– Jest w tem wiele prawdy, iże stare wraca – rzekł trzeci z jegomości, w średnim wieku, odziany z cudzoziemska – gdzie nie spojrzeć na urzędach kumoterstwo się szerzy, jak kto godność jaką piastuje, to nie inaczej, jeno szwagrem, albo i stryjecznem jest tego lub owego. Mleko pod nosem, oleju w głowie za grosz i co rusz patrzy by z kasy królewskiej czerwońców podebrać.
– A kogóż to masz waszmość na myśli? – spytał młody – I cóż niby w tem złego, skoro Książę Regent tem jeno zaszczyty rozdaje, którem ufa bez granic? Jakoż miałby inaczej kraj nasz na dobre odmieniać?
– A na co tylu szpicli między ludzi posyłać? – nie dawał za wygraną jego interlokutor – Wszak nawet Boruta tylu nie miał. Kto wie czy tu, teraz, w tejże gospodzie nie siedzi kto, by jeno słuchać, co inni prawią?
To rzekłszy rozglądnął się po izbie, a uczyniwszy to na mnie zawiesił podejrzliwe spojrzenie, jako iż sam jako ten palec w kącie siedziałem. Szczęśliwie byłem jednak na tyle zajęty prosięciem, iż uznał, że się niezbyt na książęcego denuncjatora nadaję. Temczasem zaś znów mówić zaczął najstarszy z jegomości:
– Nie dalej jak wczora na własne uszy słyszałem herolda, któren to imieniem pana Kanclerza wierutne kłamstwa na rynku rozgłaszał, całkiem jak za dawnych czasów.
– A cóże on takiego mówił? – spytał młody.
– Opowiadał o tem, jak nasz pan Kanclerz Cesarza odwiedził i jak to Cesarz o radę w sprawach tyczących się niewiernych, ale i nie tylko, pokornie go prosił, po czem roztropność pana Kanclerza chwalił i solennie przyobiecywał tak czynić, jako to nasz Książę Regent w mądrości swej niezgłębionej wykoncypował.
– A nie tak było?
– Zgoła inaczej – rzekł ów wyglądający na cudzoziemca – w rzeczy samej Cesarz Kanclerza naszego solidnie zbeształ, a ten niczem pies skamlący z podkulonem ogonem do kraju powrócił.
– Miarkuj się wasze! – wykrzyknął młody – słowami temi ojczyznę moją obrażasz, a skoro tak, to nie ręczę za siebie!
– Nie radzę – wycedził tamten przez zęby – jestem nader sprawny w fechtunku...
– Mości panowie! – odezwał się wąsacz – I po cóż te swary? Wszak dobro ojczyzny każdemu na sercu leży!
– Nie inaczej – odparł ten o cudzoziemskiem wyglądzie – tem bardziej martwić może, iż Książę Regent sędziów pod but biorąc zda się stare, niedobre obyczaje przywracać, rodem z czasów jakże słusznie minionych.
– Jest rzeczą powszechnie wiadomą – powiedział młody już spokojniej, atoli nienawiść mając w spojrzeniu – że Książę Regent rebelii przeciw spadkobiercom Boruty przewodził, ramię w ramię z bratem swym przeciwko nim dzielnie walczył, rany srogie przy tem odnosząc i niespotykane okazując męstwo.
– I w tem acan błądzisz – rzekł najstarszy szlachcic odkładając kufel z piwem i rękawem kontusza ocierając wąsy – w istocie bowiem nikt o niem naonczas nie słyszał. Mówią, że w majątku matki swojej, nieboszczki, się zaszył i dnie całe spędzał siedząc przy piecu z kotem na kolanach...
– Zamilcz waść! – krzyknął młody zrywając się na równe nogi i kładąc dłoń na szabli, lecz napotkawszy zimny wzrok odzianego z cudzoziemska, rękę cofnął, po czem bez słowa szybkiem krokiem oddalił się ku drzwiom.
Nazajutrz doszły mnie słuchy, iże w mieście naszem stołecznem ujęto dwóch szlachciców, którzy z wrogami ojczyzny naszej mieli się sprzymierzyć i przeciwko niem spiskować, choć ani rusz rzec nie potrafię, o kogóż chodzić mogło. Ale nie o tem chciałem – wracając do ludowości, w ten sam dzień, około południa, przechodziłem dziedzińcem zamkowem i tamem zasłyszał niechcący, jak nasz Hetman Wielki, Książę Marceli, wielce zaaferowany, objaśniał jednemu ze swych młodziutkich paziów, iże Królestwo Ludowe w rzeczy samej multum zalet miało, a może i nawet same zalety, a tylko jedną niedogodność – tę mianowicie, iże kto inny niem władał...
Cóż, przypadłość oną chyba całkiem nieźle naprawić się dało, co jako żywo na każdem kroku dostrzega