Afront
Nie powiem, przebudziłem się dziś dopiero po jedenastej i to z mocno bolącą głową – zapewne z uwagi na wieczerzę, jaką wyprawiliśmy sobie wczora wraz z panami Śpiżarnem, Piwnicznem, tudzież trzema dwórkami, wcale nadobnemi w rzeczy samej. Uczta zaiste była przednia, lecz teraz, po nocy, przyszło mi odpokutować ów gąsior wypitego wina. Na domiar hałasy jakoweś dobiegały z dziedzińca, świdrując uszy me niemiłosiernie, zaś w gardle czułem wielce niemiłą suchość. Zawołałem więc zaraz na sługę mego, poćciwego Wojciecha, by co rychlej przyniósł mi z zamkowych kuchni zsiadłego mlika, albo wody spod ogórków, a gdy zjawił się nareszcie z wielce upragnionem trunkiem, nie omieszkałem spytać, co też się to takiego na podworcu wyrabia.
– A biegają, wielmożny panie, tam i nazad, bez ładu i składu, a żaden nie wie, co czynić – odparł.
– Któż biega? – dociekałem dalej, odstawiwszy garniec i otarłszy usta rękawem koszuli.
– Pachołcy, giermki, sługi jaśnie panów...
– I na cóż biegają?
– Wszak idzie wojna...
– Wojna? Czyżeś rozum postradał?
– Ani trochę, wielmożny panie. Zaraz rano ogłosił to nasz Hetman Wielki, Książę Marceli, a teraz rozpowiadają przez heroldów na mieście i we wszytek kraj ślą wici.
– Nie łżesz czasem, gamoniu? – spytałem przecierając oczy ze zdumienia.
– Gdzieżbym śmiał! Klnę się na Boga, że Książę jeszcze dziś ma pospolite ruszenie całej szlachty zwołać.
– A skądże ty to wiesz?
– Toż cała służba o niczem innem nie gada. A słyszeli od tego Macieja, co to zawżdy Księciu na koń wsiadać dopomaga.
– Aha – rzekłem – podaj mi więc w te pędy czystą koszulę, kaftan i szarawary. I wody nalej do miednicy, abym twarz mógł obmyć.
Postanowiłem zasięgnąć języka wśród dworzan, by zwiedzieć się co więcej, bo cała ta historia wielce osobliwą mi się zdała, choć gdy jeno wyjrzałem przez okno, zaiste niebywałe dostrzegłem na dziedzińcu poruszenie.
Na schodach natknąłem się na pana Śpiżarnego, któren to w równie opłakanej jako i ja zdawał się być kondycji.
– Słyszałeś już waść? – spytałem.
– A jakże – odparł mrużąc zapuchnięte oczy – trudno nie słyszeć, taki wszędy harmider.
– Wojna z Carem – rzekłem – to niełatwa sprawa, lepiej trzymać się z dala ode wschodniej baszty.
– Z Carem? – zdziwił się – A któż by tam z nim szedł wojować?
– Jakże to? – teraz ja zdumiałem się wielce – A z kimże, jeśli nie z moskiewskiem Carem?
– Z Królem Francji przecie! Azaliż nikt waści nie mówił?
Nie wiem, czy to także przez słabość wywołaną wczorajszą ucztą, czy też jeno na skutek słów onych, alem aż usiadł na schodach z wrażenia.
– Z Królem Francji?! Czyli dobrze słyszę?!
– Jak najlepiej – odparł mój kompan od kielicha – ale nie martw się wasze, ja także usiadłem, kiedym to zasłyszał.
– Lecz czemuż? Wszak Król Francji lada dzień miał ku nam zjechać w odwiedziny, Dwór całen się na to szykował, sam układałem sobie parę uciesznych dykteryjek po francusku na tę okoliczność...
– Ułóż więc sobie acan nowe po rusku – uśmiechnął się krzywo – Książę Regent zapewne nowe sojusze szykuje.
– Lecz czemuż...? – powtórzyłem.
– Widać mniej wina wypiłem wczora od waszeci, a przez to i wstałem wcześniej z łoża, więc już mi o wszytkiem dokładnie doniesiono, aliści głowa wciąż mi niemiłosiernie dokucza...
– A zatem?
– A zatem Książę Marceli pismo do Króla Francji wysłał, że galeonów onych, co to je dla floty naszej z dawna szykowano, ani rusz nie kupi, a jeszcze o to go oskarżył, że zedrzeć chciał za nie złota co niemiara, nic w zamian nie dając, przez co z oszustami najzwyklejszemi, łajdakami i hultajami pospolitemi w jednem rzędzie się postawił.
– Jakże to, czyliż Król ceny większej niźli zgodzona zażądał?
– Nie w tem rzecz. To Książę Marceli z żądaniem wystąpił, by król zapłatę co do grosza zwrócił, a jeszcze przyrzucił co ze swego.
– Toż to niedorzeczność! – wyrwało mi się.
– Cichaj waść! – szepnął kładąc palec na ustach – Wszak denuncjatorów wkoło co niemiara...
– Ale co teraz? – wyszeptałem jako i on – Czyliż Król Francji zbrojnie na nas ruszy? Koniec końców, nie dziwota, że wojnę nam wypowiedział.
– Skądże znowu! – zaprzeczył pan Śpiżarny – On jeno despektu doznawszy, wielce urażony z drogi ku nam zawrócił, zaś Książę Regent afront taki za casus belli najoczywistszy uznał i wojnę ogłosił.
– Na Boga! Toż to – zacząłem, alem zaraz urwał wpół słowa, albowiem na schodach zjawił się właśnie jeden z zauszników Księcia Marcelego, imienia nie pomnę, a zbliżywszy się ku nam rzekł całen rozpromieniony:
– Cóż to, mości panowie, czyliż smutek jakowyś maluje się na waszych licach? Radować się trzeba, wszakże wojna idzie! Nauczymy tę ciemną francuską hołotę jeść żaby widelcem! Kulturę, sztukę, wszytko nam zawdzięczają, a tu... – patrzeć ich, łapserdaki!
– Zapewne słusznie waść prawisz – rzekłem niezbyt pewnie – jeno trapi nas cokolwiek, iż bez galeonów, o które rzecz poszła, wiktoria nasza jakby mniej pewną się zdaje...
– Wielkie mi galeony! W majątku stryjecznego brata Księcia Marcelego są trzy wsie służebne, których to lud budowaniem przednich czółen rybackich się trudni. Nasz Hetman już sztuk parę obstalował i nawet krewniakowi swemu z góry sowicie zapłacił. Będą w sam raz, skoro Francuz z nami na morzu zmierzyć się zapragnie. A dzielny husarz choćby na desce nieheblowanej popłynie i wroga zwycięży! Taki to duch jest w naszem narodzie!
– Byle nie zatonął przy tem, bo zbroja husarska ciężka... – wyrwało mi się, alem wraz się w język ugryzł i by rozmowę w inszą stronę zwrócić, rzekłem – A gdyby, nie daj Bóg, wrogie hufce nazbyt licznemi się okazały, czy ktoś nam naonczas w sukurs przyjdzie i w walce nierównej dopomoże?
– Waść, panie Nadworny, jakoś nader strachliwem mi się zdajesz – spojrzał na mnie wielce podejrzliwie – nie martw się jednakoż, w zaufaniu ci powiem, iż Książę Regent sojusz z Królem Węgier i z Carem w tej chwili obmyśla, w mądrości swojej nadzwyczaj strategiczne snując plany. W stolicy naszej Budapeszt będziem mieli i Moskwę za jednem zamachem. Obaczysz wasze, Europa cała wkrótce się zadziwi!
To rzekłszy oddalił się krużgankiem, zapewne na naradę do Księcia Marcelego, ja zaś oraz pan Śpiżarny poszliśmy szukać pana Piwnicznego, aby we trzech w gospodzie jakiej piwa chłodnego kufli parę wychylić i tem to sposobem klin klinem wybić.
Azaliż będzie wojna? Któż to wiedzieć może? Inter arma silent musae – mówią – wojnie ze sztuką, a przez to i kulturą, jakoś nie po drodze. Cóż, nadzieję mieć trzeba, że wszytko na panewce spali. A sojusz z Carem? – rzecz nader osobliwa... Albo znak czasu, signum temporis takowe? Póki co, w Europie coraz to więcej wrogów sobie robimy i tem smuci się trochę