Prawo pana Wojewody i jego sprawiedliwość
Miasto, w którym rzecz miała miejsce, leży na rubieżach naszego Królestwa i ani duże jest, ani małe, by nie powiedzieć – w sam raz. Przepływa przez nie rzeka, zaś tuż obok wzgórze się wznosi, na którym ongi zamek postawiono warowny, murem wysokim ze wszech stron otoczony. Zamieszkiwał go imć pan Wojewoda, który Majestat Królewski reprezentując, prowincją całą z nadania Najjaśniejszego Pana zarządzał. Sprawował on też nadzór nad miastem, choć to jednakowoż samo władze swe obierało, a tak w osobach pana burmistrza i jedenastu rajców. Trzeba przy tem dodać, iż jednym z rajców onych był niejaki Maurycy Sztajn, człek wielce zamożny i wpływowy, handlem się trudniący i to z rozmachem znacznym, boć przecie tratwami drzewo, zboże i smołę aż ku morzu spławiał.
I wydarzyło się pewnego razu, iż inszy kupiec, Mateusz Bern, wszedł mu jakimś trafem w paradę i w interesach okrutnie bruździć począł. Nie mogąc temu inaczej zaradzić najął Sztajn zbirów, co wziąwszy odeń mieszek dukatów, Mateusza w zaułku jakim przydybali i gardło mu poderżnęli. Uszłoby to pewnie Sztajnowi na sucho, gdyby nie fakt, iż jeden z łotrów owych, niezbyt rozumny, do karczmy się następnie udał, a tam podpiwszy solidnie, postępkiem swym przechwalać się począł, a imię mocodawcy wszem i wobec wyjawił. Byłożby tego mało, to jeszcze i tak się złożyło, że dwaj żebracy przypadkiem mord cały zoczyli i wszystko, jako było, pod przysięgą zeznali, skutkiem czego tak rzezimieszków, jak i Sztajna wkrótce pojmano i do lochu wtrącono, by tam procesu czekali.
Nader nie w smak to jednak było panu Wojewodzie, bo, choć mało kto o tem wiedział, oddawał mu Sztajn znaczne usługi, śpiegów swoich, gdzie trzeba rozsyłając, złotem im płacąc i o wszystkim, jak należy, w te pędy donosząc. Nie dziwota tedy, że zaraz na drugi dzień zjawił się w ratuszu posłaniec od pana Wojewody, pismo panu Burmistrzowi przynosząc, w którym to czarno na białym stało, iż przywilejem przez Najjaśniejszego Pana danem, ułaskawia się niejakiego Maurycego Sztajna i z winy wszelakiej domniemanej oczyszcza, tym samym wolno puścić nakazując.
– Nie może to być! – oburzył się pan Burmistrz – wszak sprawa zda się gardłową, a sprawiedliwość zawżdy wymierzaną być winna!
– Jakże kogo ułaskawić można, skoro wyrok nań jeszcze nie zapadł? – spytał Nikodem Wajs, człek sędziwy już wielce, a przy tem mądry niezwykle.
– Prawda! Być nie może! – wtórowali radni, jednakowoż nie wszyscy, albowiem część z nich, chociaż mniejsza, ze Sztajnem interesa robiła, a przez to wielce im do gustu przypadł wyrok pana Wojewody.
– Zaświadczyć mogę – rzekł więc jeden z nich, Joachim Szmuc – iż pan Maurycy Sztajn, a znam go wszak z dawien dawna, uczciwym jako ten kryształ jest, a przeto zbrodni nijakiej dopuścić się nie mógł. A że niesłusznie pomówionym został przez obwiesiów jakowychś, tyle jeno oznacza, iż to oni w lochu zgnić winni wraz z mocodawcami swemi, bo sprawa ze wszech miar na polityczną zakrawa.
– Rację ma! – zakrzyknęli wraz stronnicy Szmuca i Sztajna.
– Dobrze zatem uczynił pan Wojewoda – ciągnął Szmuc – iże trybunał wyręczył, bo kto wie, jaki by wyrok jeszcze mógł w sprawie tak zawiłej zapaść.
– Hańba to! – głosem donośnym rzekł ktoś z końca sali – trybunał od sądzenia jest, nie zaś pan Wojewoda!
Szmuc jednakowoż tak się już własną argumentacją zachłysnął, iż na tym, co rzekł, ani rusz nie poprzestał, lecz jeszcze dalej pójść postanowił:
– A skoro już cnoty pana Sztajna powagą Majestatu stwierdzone zostały, jego to kandydaturę w jutrzejszej elekcji na burmistrza zgłaszam.
Po prawdzie tak i było, że nazajutrz burmistrza nowego spośród rajców obierać miano. Zebrali się tedy na powrót wszyscy w wielkiej sali ratusza i zjawił się też Maurycy Sztajn, dopiero co uwolniony, choć kontrowersje niemałe, jako też konfuzję znaczną wywołujący. Skutkiem onych dyskusja ożywiona aż do wieczora trwała, nieraz też się w kłótnię całkiem ordynaryjną przemieniając. W końcu, o godzinie szóstej dnia owego listopadowego, głosów większością na burmistrza pana Nikodema Wajsa wybrano.
Jakoż nazajutrz w południe, kiedy to pan Wajs urząd już miał przejmować, pojawił się znowu posłaniec z zamku, dekret Wojewody przynosząc, w którym wyraźnie stało, że wszelki wybór na urząd za dnia winien być dokonany, a to w tym celu, by jawność pełną i przejrzystość zachować. Skoro więc burmistrza nowego wieczorem, przy świecach obrano, elekcja takowa za nieważną uznana być musi.
I znów dyskusja rozgorzała wśród rajców, skutkiem której zapytanie skierowano do pana Wojewody, jakoż to być może, skoro mądry rzymski obyczaj powiada, iż ius retro non agit, a tu przecie dekret dziś wydany skutki odnośnie dnia wczorajszego powoduje.
Niedługo czekać przyszło, bo już pod wieczór odpowiedź z zamku nadesłano, a w niej objaśnienie, że i owszem, prawo wstecz nie działa, aliści to, iż elekcja przy świetle dziennym odbyć się winna, oczywistą oczywistością jest, z dawna wiadomą, zasię dekret ją jeno potwierdza, dniu wczorajszemu tym samym nie szkodząc.
Cóż było robić, wyboru ponownie dokonano, tym razem rankiem, a że stronnicy Sztajna większości nijak zdobyć nie mogli, Nikodem Wajs de novo burmistrzem się ostał.
To jeszcze bardziej rozsierdziło pana Wojewodę, zaczem do ratusza pismo z zamku dostarczono, a w nim stało, iż wybór unieważnionym być musi, a to dlatego, iż o zbyt wczesnej porze dokonany został, co przecie godzi w demokracji pryncypia, bo ten i ów z uprawnionych mógł był z łóżka jeszcze nie wstać, niedobór quorum tym samym wywołując. I próżno tłumaczono, iż wszyscy rajcy na głosowanie się stawili – pan Wojewoda nieugiętym pozostał, objaśniając iż sama już możliwość niestawiennictwa dostateczną jest przyczyną, by wybór unieważnić.
– Trudna to rzecz – odezwał się poprzedni, złożony już z urzędu burmistrz do grupki swoich, jako też pana Nikodema zwolenników – trzeba nam będzie na godzinę dwunastą radę zwołać, co samo przez się kłopotem żadnym nie jest, aliści przeczucie mi powiada, że wybór nasz i tak nieważnym się stanie, jeśli kogo innego niż owego Sztajna, łajdaka, obierzemy.
– Racja to – odrzekł Wajs – ale i nie racja, boć przecie ad infinitum nie będzie mógł pan Wojewoda nowych praw wynajdywać, a to choćby przez to, iż inwencji mu zbraknie. Na dwunastą godzinę radę zwołajmy i rzecz całą, jak należy, przeprowadźmy.
Tak też uczyniono, na samo południe dnia kolejnego termin posiedzenia wyznaczając. Rację miał jednak pan Nikodem – pomiarkował bowiem Wojewoda, że choćby nie wiedzieć jakie dekreta wydawał, to koniec końców z wolą większości nie wygra. Pismo zatem do ratusza przyszło, iż pan Wojewoda koncyliacyjną drogę obrawszy, nazajutrz rano, na dziewiątą godzinę delegację stronników pana Wajsa do zamku na rozmowy zaprasza, a to w tym celu, by poprzez pertraktację kryzysowi politycznemu zapobiec.
Zjawili się tedy o dziewiątej na zamku: pan burmistrz, były już rzecz jasna, pan Nikodem Wajs oraz pan skarbnik miejski, człek zacny i wielce zasłużony. Wpuszczono ich na komnaty i poproszono by tam na pana Wojewodę cierpliwie czekali. Minęła godzina, lecz nikt się nie zjawił. Po drugiej godzinie chcieli już delegaci zamek opuścić, jednakowoż halabardnicy drogę im zastąpili, tłumacząc, że niegrzecznie by było na gospodarza nie poczekać. Dopiero kiedy przeszło południe z okładem, wkroczył do komnaty lokaj, objaśniając, że pana Wojewodę insze sprawy wagi wielkiej tak bardzo zajęły, iż nijak zjawić się nie może. Odgadnąć łatwo, iż w tym to czasie, w ratuszu, liczbą głosów pięciu do czterech Maurycego Sztajna burmistrzem obrano, i to nie na kwartał, jako we zwyczaju było, jeno na czas nieoznaczony.
Cóż, w demokracji tak to już bywa, iż jeśli sposobem czego dokonać nie idzie, zawsze jeszcze da się uczynić to siłą. I tę to prawdę w dniu dzisiejszym wyjawić Wam pragnie