Spisano dnia 20 września A.D. 2015

Nowa moda


     Nowa moda do nas przyszła, z zagranicy, jak zgadnąć łatwo, a to żeby krawaty nosić. Najpierw Najjaśniejszy Pan w takowym wystąpił, pięknym, a jakże, ze szkarłatnego jedwabiu, złotą nicią przetykanym. Potem, co więksi panowie szyć sobie krawaty kazali, dalej i pomniejsi, wreszcie i w miastach one nosić poczęto, a na koniec nawet i co poniektórzy bogatsi włościanie jęli sobie postronki u szyi wiązać, wielce uciesznie w nich wyglądając. I tak przyjęły się krawaty w naszym Królestwie ku wielkiemu zadowoleniu krawców, którzy pełne ręce roboty teraz mieli, bo to jeden krawat nikomu nie starczał, a różne na różnorakie okazje mieć wypadało. Radowali się tedy wszyscy, może z wyjątkiem najstarszych, co jak to zwykle narzekali, że owa moda zagraniczna i że przez nią nasze tradycyjne, rodzime kokardy całkiem z użycia wyszły.

    Jakoś tak to się też stało, że razu pewnego Kanclerz Wielki Koronny krawat grzeczny sobie sprawił, by na audiencji jakiej ważnej w nim wystąpić. A że krawat był z brokatu, grubszego niż jedwab, więc jak go już Kanclerz zawiązał, to się w mig okazało, że przez grubość węzła cokolwiek krótki mu wyszedł i bardziej niczym podbródek wyglądał. Rozwiązał go tedy i zawiązał raz jeszcze, nieco inaczej, ale tym razem krawat za długi mu się zdał, aż do przyrodzenia sięgając. I tak wiązał i rozwiązywał, aż w końcu długość zamierzoną osiągnął, jednak na audiencję się spóźnił. Niezadowolony z tego wielce jeszcze tego samego dnia rzekł do swych kancelistów:

     - Mości panowie, trzeba coś z tym zrobić. Być tak nie może, żeby każdy jeden mieszkaniec naszego Królestwa dzień w dzień ze swym krawatem się zmagał, czas cenny marnując, który służbie Jego Królewskiej Mości mógłby być przeznaczony.

    No i wzięto się w Kancelarii migiem do roboty i rok nie minął, jak nowe prawo Radzie Starszych przedłożono, która to nie mieszkając one uchwaliła, a i Najjaśniejszy Pan ustawę podpisał, okiem na nią ledwie rzuciwszy, bowiem akurat śpieszył był się okrutnie na bal.

     Do nowego prawa Kancelaria raz dwa całą garść rozporządzeń, zarządzeń i wytycznych wydała, na których to mocy Królewski Urząd Regulacji Krawatów powołano i trzystu zmyślnych gryzipiórków w nim zatrudniono. Na czele zaś stanął kuzyn Miłościwie Nam Panującego, bo chociaż bardzo młody jeszcze, to jednak znany był z wyjątkowego uwielbienia dla wyszukanych strojów. Powołano też oddziały grodzkie owego Urzędu, w każdym większym mieście po jednym, jakoż i delegatury w miastach pomniejszych, więcej jak tysiącu poddanym tym sposobem chleb dając. W każdej z takich placówek wielu przednich krawców zatrudnienie znalazło, przez co nie musieli już więcej o zamówienia zabiegać, jeno godziwą płacę zapewnioną mając, na kontrolowaniu swych kolegów po fachu skupić się mogli.

     Każdy, kto teraz szyć krawaty zamierzał, koncesją wykupić wpierw musiał, słono za oną płacąc, a i potem reguł rozlicznych przestrzegać, a to długość po wielekroć badając, a to jakość materii, a to znów dobór barw z urzędami każdym razem uzgadniając. Nie dziwota więc, że poszły ceny krawatów siła w górę, co jednak tak Naczelnika Jegomości, królewskiego kuzyna, rozsierdziło, że w mig one ceny uregulować nakazał. A gdyby kto drożej niż należało krawaty sprzedawać próbował, pod pręgierzem mógł za to zostać postawiony.

     Dziś nie kupisz już krawata w naszym Królestwie, więc ci, co go nosić pragną, zawszeć jaki z zagranicy przywożą. To akurat nie jest zakazane, bo niby jeśli już komu taki lichy, nieuregulowany krawat nie przeszkadza, toć i jego sprawa. Tylko handlować nimi nie wolno, choć tu i ówdzie pokątnie nabyć je można, płacąc przy tym jak za woły. Ale cóż robić? Urzędy wszystkie pełną parą pracują nad kolejnymi przepisami, które to rzecz całą naprawić by miały, więc może i w końcu co z tego będzie.

     Szczęśliwie do błazeńskiego stroju krawat jakoś nie pasuje, a koloru kaftana, ani rozmiaru kaduceusza nikt na razie regulować nie chce, czemu rad jest niezmiernie


Wasz
Błazen Nadworny

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.