Elita narodu - Błazen Nadworny

Spisano dnia 18 października A.D. 2015

Elita narodu


     A zatem stało się! Słuchy mnie doszły z kraju ościennego, co to Wam o nim, jako i o wolnych elekcjach toczących się tam bez ustanku, opowiadałem, a więc słuchy mnie doszły, iż kolejna tamże elekcja ku finiszowi zmierza. Zaciekawiony tym wielce postanowiłem o łaskę prosić Najjaśniejszego Pana, iżby mi do stolicy państwa onego udać się zezwolił, abym z bliska wszystko na własne oczy obaczył. Król Jegomość z początku nierad był inicjatywie mojej.

     – A na cóż ci tam jeździć, mój Błazenku Nadworny – powiedział – wszak swoich śpiegów mamy u nich siła, co nam przecie o wszystkim nie mieszkając doniosą.

     Ja jednak za wygraną nie dałem i przekonywać Monarchę naszego jąłem, iż żaden śpieg, choćby i najlepszy, równie uciesznej relacji nie zda, jako błazen, choćby i najpośledniejszy. A że Najjaśniejszemu Panu nic tak nie w smak, jak rozrywka przednia, to koniec końców się zgodził i jechać zezwolił.

     Jako i poprzednim razem, dyliżansem pocztowym w podróż się udałem i w tejże samej, co ongiś, tuż za granicą państwa naszego położonej, stanąłem gospodzie. I zaraz też, nim jeszcze w jej progi wkroczyłem, na podworzec pobiegłem obaczyć, czy jakie nowe konterfekty na płocie nie wiszą. Płot jednakowoż był pusty, za to na deskach stodoły malowidło umieszczono pokaźnych rozmiarów, landszaft jakowyś sobą przedstawiające, w barwach ponurych, z ruinami zamku, niebem pochmurnym, kikutami drzew, a ziemią jałową, odłogiem leżącą. Na froncie zaś dama niemłoda już i wielce zasępiona. Przyznam, iż w świetle księżyca wszystko to upiornym okrutnie mi się zdało, więc nie mieszkając do gospody powróciłem i za stołem zasiadłem. A skoro jeno karczmarz półgęsek pieczony, jako i dzban wina przede mną postawił, zaraz go indagować począłem:

     – Powiedzcież mi gospodarzu – rzekłem – cóż ów bohomaz na waszej stodole oznacza? I czemu konterfektów nijakich na płocie waszym nie ujrzałem, choć przecie pono całą elitę narodu tym to czasem obieracie?

     – A bo to widzicie, panie – odpowiedział – elita nasza nazbyt liczna i płotu by dla niej nie stało, zasię malunek na stodole wywiesiłem taki, jaki dobrodziej z ambony wywiesić przykazali.

     – I cóż on zatem oznacza? – dociekałem dalej.

     – A skądże to mnie, człekowi prostemu wiedzieć? Mądrzejsi od tego są niźli ja – on mi na to – wisi jako ma wisieć, a nawet jeśli szpetny cokolwiek, to chociaż deski dziurawe w stodole zakrywa.

     Dałem więc mu już pokój, do wniosku takiego doszedłszy, iż pewnie czego więcej w stolicy się dowiem, boć na rubieżach ludziom zawżdy własne sprawy w głowie, od polityki stronią, a niewiele z niej pojmują.

     Jakoż dnia następnego, gdy do miasta stołecznego zjechałem, na tym samym placu, na którym i dyliżans mój stanął, tak jako i poprzednio zbiegowisko ujrzałem znacznych rozmiarów. Tym jednak razem aż dwie persony przemawiały, wzajem się przy tem przekrzykując, a obie białogłowy, zda się dostojne i w suknie nadobne przyodziane. Słucham tedy uważniej i oto słyszę, jako jedna głosem donośnym danin redukcję obiecuje, co wielce osobliwym mi się zdało, bo jak świat światem jeszcze się chyba nie wydarzyło, iżby to daniny miast podnosić zmniejszano. Druga znów głośno woła, że skoro się niewiasta jaka zamężna brzemienną okaże, a dziecię powije, zaraz jej złotem sypnie. Tak też znowu nadziwić się nie mogę, gdzież ona złota tego najdzie, bo skarbiec pono pustkami świeci. Zaraz tedy pierwsza gromko się odzywa, iż majstrom nakaże, by dwakroć więcej czeladnikom płacili, aleć już druga ją przekrzykuje, że im za długo robić nie da, jeno gdy wieku słusznego dożyją, z kasy królewskiej jałmużny nieliche wypłacać im będzie. Toż wraz i trzecia do onych z wrzaskiem podbiega, iż dóbr wszelakich wszyscy po równo mieć winni, że czeladnikom trzykroć więcej płacić nakaże i  że z żadnego warsztatu człeka nijakiego wyrzucić nie da, choćby i pijak był, leń, albo złodziej. Tej jednak mało kto słucha, bo tłuszcza na dwie się kupy podzieliła i jedni pierwszej z dam onych, drudzy zaś drugiej sekundują, słowami obelżywymi się przy tem nierzadko obrzucając, a na dodatek trybunałami adwersarzom grożąc. Raz w raz też który krzyknie: „Za włosy ją i do ziemi!”, albo też znowu „Huzia na nią!” i „Kąsaj ją w łydkę!”. Zasię niewiast wiele zachęcać nie było trzeba, bo oto do argumentacji ad personam przeszły, wzajem sobie już to ignorancję, już histerię wypominając, a dziatkom swym banicją grożąc. Potem zaś wywłokami jęły się nazywać, tudzież inszymi inwektywami lżyć, by na koniec, ku uciesze gawiedzi, całkiem zwyczajnie przecie za łby się wziąć.

     Tumult się tedy taki uczynił, iżem już nic więcej posłyszeć, ani ujrzeć nie zdołał i strapiony tym będąc wielce oddalić się chciałem, kiedy mi ktoś z tyłu stojący na barku rękę położył. Zwróciłem się zatem ku niemu z obawą niemałą, że a nuż bić mnie zechce, jednakowoż ujrzawszy człeka mizernej postury, uspokoiłem się nieco, tym bardziej, iż oblicze jego skądeś znajomym mi się zdało.

     – Witajcie, panie – rzekł do mnie – widzę, żeście tu ku nam incognito zjechali, monarchę swego na czas jakiś opuściwszy. Nie poznajecie mnie? No cóż, nie dziwota, wszak w stroju pospolitym na przechadzkę się udałem. Błaznem przecie jestem na tutejszym dworze, kolegą, by tak rzec, waszym.

     Wtedy dopiero pamięć mi wróciła. Wszak to on, jeno w błazeńskich szatach królowi swemu towarzyszył, skoro ten u nas na zamku gościł. Skłoniłem mu się zatem grzecznie, a potem na posiłek do karczmy pobliskiej obydwaj się udaliśmy, gdzie to przy reńskim winie, wcale grzecznym, siła spraw kraju swego się tyczących mi wyklarował.

     Dowiedziałem się tedy, iż obie damy, com je właśnie był ujrzał, a nawet owa trzecia, o urząd Kanclerza zabiegają, zasię ludzie im sekundujący, których za motłoch przypadkowy brałem, takoż do innych urzędów się garną, a to oznacza, iż w poczet elity narodu zaliczeni być pragną. Objaśnił mi przy tem, iż ongiś nie białogłowy, jeno mężowie Kanclerzami bywali, aliści na czas elekcji jeno zmienić to postanowiono, boć na zbiegowisku takim, jakiem właśnie oglądał, panowie raz w raz pałasza by dobyli i nie inaczej, jeno krew by się polała. A jako że pewnym nie jest wcale, czy by się to obierającym spodobało, do pojedynku dziś damy się wyznacza, z którymi obyczaj łagodniejszym się zdaje, bo przecie słowami, bądź rękami gołymi, nie zaś żelazem w siebie godzą. Gdy jednakowoż czas jaki upłynie, a elekcja obecna finiszu dobiegnie, panowie swe miejsca w polityce, jako przystało, na powrót zajmą.

     Spytałem go także o obietnice owe dziwaczne, co to jedna za drugą padały, więc mnie oświecił, iż takowych już multum złożono i przez to nikt ich na serio nie bierze, a i słucha nawet nie bardzo. Stan trzeci, znaczy mieszczanie i chłopstwo, chociaż w elekcji uczestniczyć może, nieszczególnie się do niej garnie, politykę politykom ostawiając, samym zaś jeno przez polityków w pokoju ostawionym być pragnąc, choć to akurat niemożliwym się zdaje. Z tego też względu tumult, którym dopiero co obaczył, gapiów niewielu przyciągnął, zaś ciżba z pretendentów samych do elity przeważnie się składała.

     Skarżył mi się przy tem okrutnie mój interlokutor, iże wszelkie te igrce, co się bez ustanku dzieją, błazeństwami lud prosty zowie, o czym wieść się aż do dworu niesie i przez to w pozycję jego, jako błazna godzi. A to zaś dlatego, iż coraz trudniej mu przychodzi facecje obmyślać przedniejsze niźli szopki, jakie pretendenci bez niczyjej pomocy co rusz wystawiają.

     Jednego jakowoż nijak pojąć nie mogłem, więc cicerone mego bez ogródek spytałem:

     – Powiedzcież mi, panie, jako to być może: wszak naród wasz grzeczny, uczciwy, gościnny i wszystko, co najlepsze o nim mówić wypada, a tu elita jego, choćby póki co in spe jeno, nic tylko burdy wszczyna jakoweś, słowem publicznym raz w raz się obrzuca i językiem z rynsztoka wydobytym do się przemawia. Azaliż tak się godzi? Toż to niczym motłoch jaki pospolity, owe damy i kawalerowie!

     I wtedy dopiero rzecz całą mi wyłuszczył, która przez to jasną niczym słońce mi się zdała, a w prostocie swojej umysł mój błyskawicy lśnieniem poraziła. Owóż bowiem słowo „elita” w języku ichniejszym wcale odmienne, by nie rzec przeciwne ma znaczenie, niźli w naszym! I to właśnie rzecz całą klaruje, a dowiedziawszy się o owym fenomenie, natychmiast o nim i Wam donieść spieszy


Wasz
Błazen Nadworny