De purgaminis natura
czyli
O śmieciowości
Dawno, dawno temu zdarzyło się w naszym Królestwie, że powiadomiono pana Miecznika Koronnego, iż w sieni zamku człek jakiś z gminu czeka, a o posłuchanie pokornie prosi. Wiedzieć Wam atoli trzeba, iż imć pan Miecznik zawżdy za słabszymi wstawiać się raczył, w obronę onych biorąc, a przez to jako ten trybun ludowy w dawnym Rzymie wszem i wobec był znany. Tak więc kazał pan Miecznik przybysza na komnaty wpuścić, bo i ciekaw był wielce, z czymże on przychodzi. I oto pojawił się we drzwiach młokos jakiś, mizernej postury, w szaty liche odziany, a czapkę w garści miętosząc kłaniać się począł nisko.
– No powiedz zatem kimże jesteś i co cię tu sprowadza – rzekł mu pan Miecznik na powitanie.
– Łaski się dopraszam jaśnie pana, boć też nieszczęście mnie dopadło srogie, jaśnie panie – począł na to ów młokos mamrotać – więc łaski się jeno dopraszam…
– No dobrze, już dobrze – przerwał mu pan Miecznik cokolwiek zniecierpliwiony – gadaj, jak ci na imię.
– Maciej jestem, jaśnie panie, czeladnik, a krzywda mnie dopadła okrutna…
– Któż cię zatem skrzywdził i co ci uczynił?
– Majster mój, jaśnie panie, łaski się dopraszam…
– I cóż on takiego zrobił?
– Śmieciem mi za robotę zapłacił, nieszczęście takie, a krzywda sroga…
– Śmieciem, powiadasz, miast pieniądzem? A może monetą fałszywą? Wielka to zbrodnia pieniądz fałszować. Pokaż no tę monetę.
– Juści, jaśnie panie – to rzekłszy wyjął zza pazuchy mieszek, a panu Miecznikowi podał, któren to w garść zawartość jego wysypał i przyjrzał jej się uważnie.
– Wszak to talary najprawdziwsze, a na każdym wizerunek Króla Jegomości! O cóż ci więc idzie?
– Juści, panie, najprawdziwsze, jeno jakisi śmieciowe.
– Śmiesz chamie królewską monetę śmieciem nazywać?! – rozsierdził się Miecznik.
– Dyć panie nie o monetę idzie, łaski się dopraszam…
– O cóż zatem?
– A o to panie, że zapłata jakoby śmieciowa, boć mnie majster od chorób nijakich, ani od starości nie zabezpieczył, a do tego zawżdy na pysk wylać mnie może, za przeproszeniem jaśnie pana…
– Od chorób i starości, powiadasz? A przy tem na pysk? Ciekawe, ciekawe to wielce. Iniuria takowa… Rozważyć będę musiał… Na razie zaś skargę przyjmuję.
To rzekłszy mieszek z talarami jako corpus delicti zatrzymał, Macieja onego zasię z komnaty wywlec rozkazał i na wszelki wypadek tuzin kijów wlepić.
Jakoż i sprawa nabrała biegu, pan Miecznik z imć panami Podkomorzym i Podkanclerzym się naradzili, w efekcie czego poprzez heroldów wszem i wobec rozgłoszono, iż jeśli jaki majster czeladnika swego po śmieciowemu traktować będzie, grzywnę stu talarów do królewskiego skarbca zapłaci, a skoro by się to powtórzyć miało, to i po dwakroć sto. Tak też już następnego dnia w miasto stołeczne nasze skrybów wraz z halabardnikami rozesłano, aby warsztat każdy jak najstaranniej przepatrzyli, a kędy się jeno czego śmieciowego dopatrzą, raz w raz grzywny kładli. I posypały się talary do królewskiego skarbca, z czego się panowie Miecznik, Podkomorzy i Podkanclerzy najpierwej uradowali, jako że onych Komisją Królewską w międzyczas ogłoszono i prowizje sowite od talarów zebranych przyobiecano.
Majstrom jeno do śmiechu nie było, a i czeladnikom, bo przecie teraz nikt ich już do terminu brać nie chciał, więc pod kościołami im siedzieć przyszło, a dobrych ludzi o kawałek chleba prosić.
Tymczasem zaś słowo one, śmieciowość, w użytek powszechny wchodzić jęło, na dworach pańskich gościć, jako też i w chałupach. Na jarmarkach słyszeć się dało i w karczmach i na ambonach.
Wziął je też rychło na język imć pan Medyk Nadworny. On to bowiem po wielekroć już Królowi do ucha szeptał, iż dziatwa włościańska nazbyt tłusto się żywiąc opasłą się staje, a przez to na przyszłość gnuśniejszą i mniej robotną, przez co skarbiec królewski jak nic cierpieć będzie. Najjaśniejszy Pan tedy w mądrości swojej dekretem królewskim nawet przykazał w szkółkach parafialnych o pożywieniu zdrowem nauczać, a kto mało pojętny, temu z pomocą rózeczki oleju do głowy nalewać. Teraz jednakowoż Medyk o strawie jakoby śmieciowej na cały głos gadać począł, co Komisja w mig podchwyciwszy nowe prawo obmyśliła i Miłościwie Nam Panującemu do podpisania przyniosła. Podług tego to prawa z surowością całą przekupkom wzbroniono bułek pszenicznych, tłustych miąs, ciast, a słodkości wszelakich dziatwie przedawać, a skoro by i która takoż uczyniła, dwa tuziny talarów jako grzywnę zapłaci. Podobnież gdyby jaki gołowąs do karczmy zawitał, gdzie jeno strawę śmieciową podają, to pod karą grzywny nic jeść mu nie dadzą i o samej flaszy okowity siedzieć musiał będzie.
I coraz to bardziej śmieciowość się podobała, tak szlachcie, jako i gminowi, coraz to więcej o niej rozpowiadano, zaś Komisja bez ustanku się głowiła, co by tu jeszcze śmieciowego wynaleźć. I pewnie niejedno by wynalazła, ku skarbu pożytkowi, jednakowoż imć panów dnia pewnego Kanclerz Wielki Koronny do siebie wezwał, by im swe nowe zapatrywanie na rzecz całą wyłożyć. I rzekł im jako następuje:
– Mości panowie! Działalność wasza ze wszech miar pożyteczną i słuszną mi się zdaje, zwłaszcza jeśli zważyć kiesy królewskiej kondycję, jednakowoż w cokolwiek niebezpieczną stronę zmierza, spod cugli wymknąć się może, a przy tem więcej szkody, niźli pożytku uczynić.
– Jakże to mości Kanclerzu? – spytał Miecznik – W czymże periculum owo upatrujecie?
– A w tym – odparł Kanclerz – iże śmieciowość, purgamencją uczenie zwana, okrutnie w użytek publiczny weszła i nikt nie miarkuje, co też z nią dalej uczynić się może. Pomyślcież jeno panowie, co będzie, skoro gmin inszym rzeczom przymiot śmieciowości przydawać zacznie? Biedy połowa, kiedy jeno na kontraktach kupieckich poprzestanie, śmieciowymi je zowiąc, alboć na lichwie. Cóż jednak, skoro urzędników wyższych śmieciowymi nazwie? Albo prawo nasze? Dwór cały? Państwo? Albo… uchowaj Boże!
I tak zakończyła działalność Komisja i nikt już w pałacu o purgamencji więcej wspomnieć nie śmiał. A gdyby co nowego śmieciowym nazwać miano, jeno lud prosty mógłby to uczynić, lęku niepomiernego władającym przysparzając. Z wiarą jednakowoż w to, iż nic się takiego w państwie żadnym nie stanie, pozostawia Was