Błazen Nadworny - Śniadanie na trawie

Spisano dnia 7 czerwca A.D. 2020

Śniadanie na trawie


     Tego ranka zasiedliśmy do śniadania w ogrodzie na tyłach pałacu. Mimo wczesnej pory upał jął dawać się już we znaki, jednakowoż rozłożysty platan, pod którem na trawniku ustawiono stół, chronił nas przed palącemi promieniami czerwcowego słońca. Przed dwoma dniami powróciliśmy, to znaczy Hrabina Prazzi, Hrabianka i ja, z eskapady na Capri, zaś nieledwie wczora zjawił się też i Hrabia, wielce ukontentowan z obrotu spraw, w których udał się był do Bari. Przywiózł zresztą przy tej okazji i insze dobre wieści: zaraza zda się poszła sobie skąd przyszła i nikt nie zapadał już na nią ani w Neapolu, ani nawet w Rzymie, gdzie nota bene w przeszłą sobotę zawezwany został Czigodny Carlo, kanonik, młodszy brat Hrabiego.

     A zatem siedzieliśmy przy stole pod platanem, obserwując młode pędy winorośli pnącej się po pałacowych ścianach i rozkoszując pyszną kapucyńską kawą ze śmietanką oraz świeżemi brioszkami, które na srebrnej tacy przyniesiono właśnie prosto z kuchni. Okraszone marmoladą z tutejszych pomarańcz smakowały wyśmienicie.

     – Tak, Bogu dziękować, że od choroby nas zachował i morowe powietrze oddalił – westchnęła Hrabina.

     – W rzeczy samej, contessa – przytaknąłem skwapliwie, pomny na moje wcale niedawne przypadki – to nader szczęśliwa okoliczność.

     – A masz może waszmość wieści jakie ze swojej ojczyzny? – spytała Bianca – Czy tam, na dalekiej północy, wciąż jeszcze zaraza?

     – Hm, w istocie wiem nie za wiele – odparłem przylewając sobie śmietanki – otrzymałem po prawdzie dopiero co list od przyjaciela mego, Pana Śpiżarnego, ale...

     – Ale? – zaciekawiła się Hrabina.

     – Musi po drodze zamókł gdzie na deszczu, pewno gdy niczem Hannibal przeprawiał się przez Alpy. Atrament spłynął tu i owdzie, skutkiem czego ledwie połowę słów da się odcyfrować, więc i nijakiej pewności nie ma co do ich znaczeń.

     – Hultaj wieźć go musiał nader nieostrożnie – ozwał się Hrabia odsuwając filiżankę i sięgając po cygaro – w tych niepewnych czasach na nikogo już zdać się nie można.

     – Veramente – przytaknęła Hrabina – a o dobrą służbę najtrudniej.

     – Powiedz jednak waszmość – nie dawała za wygraną wyraźnie zaintrygowana Bianca – czyli z ocalałych liter cokolwiek wynika? To przecie bardzo romantyczne, tak odgadywać prawdę ze strzępów słów jeno.

     – Masz aśćka rację – odparłem – mnie również na myśl przyszedł zrazu poemat Lorda Byrona, atoli tu rzecz zda się zgoła trudniejsza. Pisze na ten przykład mój przyjaciel coś o chamach i hołocie panoszącej się po Zamku. O cóż jednak chodzić może...

     – O Santa Madonna! – zawołała Hrabina wznosząc dłonie ku niebu – O Dio! Nie inaczej jak rewolucja! Musi w kraju twem lud w ślady ludu Paryża poszedł i zamek królewski zdobył niczem twierdzę la Bastille!

     – Ależ mia carissima! – Hrabia wypuścił z ust obłoczek dymu – Może w liście chodzi jeno o jakiego krnąbrnego i źle wytresowanego sługę, co grzecznością nie grzeszy? Małoż takowych we wszytkich zamkach i pałacach Europy?

     – I co tam pan jeszcze wyczytałeś? – indagowała mnie dalej Bianca – O, jakże bym chciała otrzymać kiedy taki tajemniczy list!

     – Co jedna rzecz, to więcej osobliwa – rzekłem – uważasz, signorina, pisze mi Pan Śpiżarny coś o nadwornem lekarzu Księcia Regenta. Ale w czem rzecz? Dalibóg! Jest coś o grabieży królewskiego złota i o tem że wszytko to wierutne kłamstwo. A dalej znów o rodzinie i o szumowinach jakowychś i o maskach. Może o balu maskowem? Lecz to przecie nie karnawał...

     – Maski? A może o zbójcach! – klasnęła w dłonie Bianca – Jak u Pana von Schillera!

     – Uchowaj Boże! – przeżegnała się Hrabina.

     – Eh, zaraz tam o zbójcach – mruknął niechętnie Hrabia spoglądając na małżonkę – pewno idzie o zwyczajne złodziejstwo. Musi łapiduch ukradł parę florenów i tyle. A rodzina... La famiglia è molto importante.

     – Nie inaczej – zgodziłem się – jest też w liście o oficynie drukarskiej, z Norymbergi chyba, choć nie wiem na pewno, bo litery nad wyraz rozmazane i jeszcze o rachunku jakiem na sześćdziesiąt ośm milionów z okładem...

     – Impossibile! – Hrabia zerwał się na równe nogi – Taka suma?! Za co?! Czyliż wydrukowano ponownie wszytkie księgi świata?!

     – Caro mio – uśmiechnęła się Hrabina – to akurat bez wątpienia pomyłka.

     Hrabia usiadł na powrót do stoła, atoli dłuższą chwilę nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, jakie zrobiła na niem owa kwota.

     – Tak, to na pewno pomyłka – rzekł w końcu więcej sam do siebie, niźli do nas.

     – I jest tam co jeszcze w liście? No, nie daj się pan prosić – Bianca uśmiechnęła się prześlicznie i spojrzała na mnie zalotnie, choć może jeno mi się tak zdało.

     – Cóż, na koniec pisze mi jeszcze przyjaciel mój o zarazie. Ten fragment listu wcale dobrze się zachował i każde słowo wyraźne, atoli... – zawahałem się, a w oczach dziewczęcia ujrzałem tem większe zaciekawienie – atoli wszytko razem sensu nijakiego nie ma. Z jednej strony bowiem czytam, iż staraniami Miłościwego Pana oraz Księcia Regenta precz przegnano morowe powietrze, że szlachta i lud świętuje i że cała Europa z zachwytem i zazdrością spoziera na poczynania, które przywiodły ku wiktoryji, z drugiej zaś, że stosy ciał walają się wszędy po ulicach i że Arcybiskup nakazał w kościołach bez ustanku odmawiać suplikacją. Jakże to więc być może?

     Na chwilę zapadło milczenie, po czem ozwał się Hrabia:

     – Na jeden ledwie sposób można to objaśnić, a to taki, że przyjaciel waszmości bądź to w gorączce leży i zwidy ma, bądź też rozum do cna postradał. Inaczej mniemać by należało, że wszystek kraj twój w obłęd popadł, a to przecie niepodobna.

     – W żaden sposób niepodobna – zgodził się, dopijając kawę


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.