Błazen Nadworny - Wieczór Trzech Króli

Spisano dnia 6 stycznia A.D. 2019

Wieczór Trzech Króli


     Karawana stanęła w niewielkiej oazie u stóp przełęczy, na południe od miasta Jerycho. Ostatni skrawek ogromnej, słonecznej tarczy, przypominającej dojrzały owoc granatu, znikł właśnie za żółtemi wierzchołkami wzgórz Pustyni Judzkiej, gasząc resztki dnia kładącego się szkarłatnem poblaskiem na zboczach krętego wąwozu. Zmrok zapadł nagle i jakoby bez ostrzeżenia gdzieś od strony rzeki Jordan i brzegów Morza Martwego niespodziewanie nadciągnęła noc. Wraz z nocą przyszedł ziąb okrutny, przeszywający ciało aż do szpiku kości.

     Poganiacz wielbłądów zeskoczył na ziemię i pokrzykując na dwóch niewolników o skórze barwy obsydianu, wziął się wraz z niemi za rozbijanie namiotów. W tem czasie trzej podróżni usiedli na kamieniach i wzniósłszy głowy ku górze, dłuższą chwilę wpatrywali się w szafirowy nieboskłon, na którem bez trudu dało się już dostrzec pierwsze gwiazdy.

     – Miałżeś jakie wątpliwości, Baltazarze? – ozwał się w końcu siedzący pośrodku starzec z długą, siwą brodą, odziany w białą szatę, przywodzącą na myśl żałobę.

     – Chodzi ci o dziecię, Melchiorze? Nie, nie miałem żadnych – odparł zapytany, mąż w sile wieku – zdało mi się, że światłość gwiazdy spłynęła na nie, skoro jeno weszliśmy do groty.

     – Ani ja – dorzucił trzeci, o cerze nader śniadej, znacznie ciemniejszej niż u pozostałych – mnie się zdało, iż światłość napełniła me serce. Przez myśl by mi nie przeszło, by szukać gdzie jeszcze po Betlehem.

     – Ja też nie miałem wątpliwości, Kacprze – odparł Melchior – i też zdało mi się, że dostrzegam blask, choć przecie było ciemno i ledwie tliła się jedna oliwna lampka. Powiedzcież zatem, czyli wszytko to, co się wydarzyło, nie zdaje się wam nader osobliwem? Przyznam, że skoro wyruszyliśmy w drogę, sądziłem iż gwiazda zaprowadzi nas do portu w Cezarei, gdzie wsiądziemy na statek i popłyniemy do Rzymu. Na świecie rodzi się wielu monarchów, lecz tak jasny blask może być danem jedynie temu, kto jest królem królów. Gdzież więc szukać go, jeśli nie w stolicy świata?

     – Przyszły Cezar mógłby też narodzić się w jakiej prowincji Imperium – zauważył Baltazar.

     – Mogłoby i tak się stać – przyznał Melchior – lecz przecie ojcem jego musiałby być ktoś z rodu Juliuszów, dostojny Rzymianin...

     – Skoro gwiazda przywiodła nas do Jeruszalaim, byłem pewien, że zatrzyma się nad pałacem Heroda – stwierdził Kacper poprawiając swój okazały turban barwy szmaragdu – trudno po prawdzie pojąć, czemu król żydowski miałby być aż tak znamienitem, lecz przecie jednak szłoby o monarchę, a ten mógłby w przyszłości na ten przykład przeciwić się Rzymowi i oderwać odeń kawał świata...

     – Jednakowoż gwiazda prowadziła nas dalej... – zastanowił się Melchior – To prawda, nijak pomiarkować nie mogę, że władca świata narodził się w takiej nędzy! Gdybyśmy miast naszych darów przynieśli jego rodzicielom bochen chleba, to i tak zaskarbilibyśmy sobie ich wdzięczność.

     Na chwilę zapadło milczenie. Słudzy uporali się z namiotami i wyruszyli na poszukiwanie krzewów mirtu, jałowca, albo tamaryszku, by zebrać nieco gałązek na rozpałkę. Pracę ułatwiał im zmierzający ku pełni, spory już sierp miesiąca, któren właśnie wzeszedł na niebo i swojem tajemniczem blaskiem osrebrzył całą dolinę.

     – Słusznie prawisz Melchiorze – rzekł w końcu Baltazar spoglądając w stronę przełęczy – w księgach proroków Izraela zapisana jest historia Eliasza, któremu objawił się Bóg. Przed Niem szła wichura, trzęsienie ziemi i ogień, lecz On nie był w żadnem z nich, jeno w łagodnem powiewie, któren nastał na końcu.

     – Cóż, znam te słowa – odparł Melchior – znaczyłoby to, że w owem dziecięciu kryje się boska moc, gdyż jeno Najwyższy na tyle jest potężnem, by w pogardzie mieć to, co zda się wielkością tego świata.

     – Jakże słabość może świadczyć o potędze? – zdumiał się Kacper – Czemu Pan Świata nie miałby okazywać swej mocy?

     – Zaiste trudno to pojąć Kacprze... – Melchior zawiesił na chwilę głos, po czem ciągnął dalej – Pomyśl sam, nikt na tej ziemi nie posiadł pełni władzy, choćby dlatego, że poddanem jest śmierci, a coż warta władza, skoro nie ma się jej nawet nad własnem życiem! Rządzący napawają się majestatem po to jeno, by ukryć swą słabość przed ludem, a może i przed sobą... Władza staje się dla nich celem, nie zaś środkiem, by jaki dobry cel osiągnąć. Zaiste źle jej używają, źle... Ten jednakoż, kto naprawdę jest Panem Świata, nie musi chełpić się potęgą, nie potrzebuje się z nią obnosić, przekonywać innych, ni siebie samego o swej wszechmocy. A zatem tego nie czyni.

     To rzekłszy powstał i skierował swe kroki ku namiotowi, a w jego ślady poszli pozostali.

     – Zda mi się – rzekł jeszcze Baltazar spoglądając na krzątające się sługi – zda mi się, że gdyby Bóg zstąpił tu, na ziemię i zamieszkał między nami, wcale byśmy go nie rozpoznali...

***

     Napisanem jest, iż Mędrcy ze Wschodu, otrzymawszy we śnie nakaz, by nie wracać do Heroda, inną drogą udali się do swych krajów. Zapewne szli więc skrajem Pustyni Judzkiej i po wielu godzinach podróży, pod wieczór zatrzymali się na odpoczynek. Czyli jednak naprawdę miała miejsce owa uczona dysputa? Tego, rzecz jasna, żadną miarą wiedzieć nie może


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.