Błazen Nadworny - Oblężenie

Spisano dnia 6 maja A.D. 2018

Oblężenie


     List ten ślę Wam gołębiem pocztowem, albowiem inszą drogą z Zamku choćby i mysz się nie prześlizgnie. Pewności atoli i tak nijakiej nie mam, czyli go otrzymacie, bom na ostatnie dwa odpowiedzi od Was nie dostał – może i dla tej przyczyny, że gołębie moje mało wyuczone i nieledwie który pod właściwy adres trafi. A całen ambaras przez to, iże Zamek już od blisko trzech niedziel obleganem jest i ani rusz nic na to zaradzić nie idzie. Żeby choć przez wraże wojska! Strzelać by z armat można, albo smołę lać z murów, a tu... Armia kalekich i chromych wokół się zebrała, więc jakoś bić się nie przystoi, oni zaś ani myślą odstąpić. Pono Książę Regent obiecał im to i owo przed laty, lecz któż by to dziś spamiętał? Dawno i nieprawda!

     – Złota naszego im się zachciało, paralitykom plugawem – rzekł Pan Kanclerz, Mistrz Mateusz z Moraw, spoglądając w dół ze wschodniej baszty, po czem dodał cytując Horacego – odi profanum vulgus et arceo! 

     – Podobnież i ja pogardzam tą tłuszczą – skrzywiła się towarzysząca mu Księżna Rafaela – zaiste mało roztropnie postąpił był Infant wspominając o jałmużnie. Trudno ich teraz będzie unikać...

     W rzeczy samej bowiem, Najjaśniejszy Pan już na trzeci dzień oblężenia wspiął się dla zabawy na mury i rzekł od niechcenia, iże ministrom zaleci okiem łaskawem spojrzeć na ludzkie ułomności.

     – Cóż, trudno, okażę więc im jutro troskę swoję i współczucie, ma się rozumieć na niby – zaproponowała Księżna – rzeknę parę ciepłych słów, może rozejdą się w pokoju do swych domostw.

     Tak też uczyniła, atoli poświęcenie jej szlachetne na nic się zdało.

     – Sam waść widzisz, mości Nadworny – rzuciła napotkawszy mnie na schodach – jak zatwardziałe serca mają owi ludzie. Wracam jak niepyszna, rozmiękczyć ich nijak nie potrafiąc. Gdybyż Infant zechciał był pierwej Regenta o radę spytać...

     – Jest więc to prawdą – zaciekawiłem się – iże bez nijakiej konsultacyjej oracją swą do tłumu wygłosił? I że się Książę Regent okrutnie rozsierdził?

     Nic jednakoż nie odrzekła, położyła jedynie palec na ustach rozglądając się ostrożnie wokół, po czem oddaliła się ku swojem komnatom. Nazajutrz do walki przystąpił więc sam Pan Kanclerz. Nadzwyczajne okazując męstwo wstąpił na mury i ogłosił, iże nowe wprowadzi się prawo, które już za lat parę sprawi, iże każden magnat raz w miesiącu bochenek chleba, albo i dwa kalece jakiemu odda.

     – Cóż za podłość ofertę równie hojną odrzucić! – zawołał gromkiem głosem imć Pan Longinus Podbipięta zwiedziawszy się o fiasku kanclerskiego przedsięwzięcia – Huzarów na nich posłać, kaptury z głów pozrywać, wybatożyć i precz przegnać!

     – Kiedy nie uchodzi, nie uchodzi... – wtrącił się Arcybiskup – Prędzej już z ambony ich potępię, wezwę, by się pomiarkowali. Może Boga się zlękną i posłuchają...

      Ale i ekskomunika nie pomogła. Oblężenie trwało nadal, a ten i ów w Zamku począł szeptać, że wszytko to Kanclerza wina. Skoro bowiem przyrzekł on był każdemu pacholęciu ze skarbca królewskiego grosik wypłacić, iżby mu się w szkółce parafialnej nie ckniło, to teraz masz babo placek! Kto ręki, albo nogi nie ma, zaraz chciałby dwa czerwone złote.

     – I cóż waść powiesz na ową nowinę? – ozwał się Pan Piwniczny.

     – A jakąż to? – spytałem. Siedzieliśmy we trzech, wraz z Panem Śpiżarnem przy stole i raczyliśmy się reńskim winem oraz kapłonami.

     – A taką – odparł – iż rozejm zawarto.

     – Z niemi? – zdumiałem się – Zechcieli pertraktować?

     – Ani rusz! Jednakoż naleziono w zamkowech stajniach garbatego parobka i uczyniwszy zeń plenipotenta oblegających, nakazano znakiem krzyża pactum podpisać.

     – Nic z tego – rzucił Pan Śpiżarny odstawiając kielich – ja mam świeższe wieści: garbus dał dyla, a tam, extra muros, o żadnem rozejmie słyszeć nie chcą. Za to Księżna Rafaela de novo do pertraktacyjej przystąpiła. Szlachetna owa niewiasta ogłosiła właśnie, iże każdemu z oblegających zezwoli się kostur z drewna wierzbowego wystrugać, a kijaszek takowy, skoro grzecznie ociosany, wart być może choćby i dwa czerwońce.

     – Albo i trzy – dodał Pan Piwniczny – jeśli żelazem okuty.

     – Prawda – zgodził się Pan Śpiżarny – nawet i trzy.

     – I co? – spytałem.

     – Nic – odrzekł – nie chcą...

     – Być nie może! Powiem waszmościom, że z dniem każdem coraz więcej się lękam, iż nam wkrótce mięsiwa i trunku nie stanie. Głodem Zamek wezmą, ot co!

     – Nie frasuj się acan – pocieszył mnie Pan Śpiżarny – już tam Książę Regent strategią jaką wykoncypuje i koniec końców skłóci ze sobą oblegających. Choć łatwo z tem nie będzie, bo mu ostatniemi czasy podagra srodze dokucza. Wczora Pan Hetman Polny Gielerewicz we własnej osobie laskę do komnat książęcych zaniósł. Samem widział. Istny majstersztyk! Rzeźbiona w mahoniu, piękna snycerska robota, a gałka cała ze szczerego złota, wysadzana rubinami.

     – Jadła i napitku nie zbraknie – skwitował Pan Piwniczny – władza wciąż jeszcze, chwalić Boga, tu, na Zamku spoczywa, a przecie mówią, iże ci, co rządzą, zawżdy się wyżywią.

     Tak więc, uspokojony cokolwiek i pocieszony słowami kompanów od kielicha, list, jako się rzekło, posyłam Wam gołębiem pocztowem, licząc, że a nuż dojdzie. Oblężenie trwa nadal, lecz ani trochę nie wątpiąc w zręczność i spryt Księcia Regenta, nadziei na lepsze jutro nie traci


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.