Błazen Nadworny - Gorzki smak zwycięstwa

Spisano dnia 28 października A.D. 2018

Gorzki smak zwycięstwa


     – A cóż to waszmościowie tak po ciemku? – spytałem cokolwiek skonfundowany rozwarłszy drzwi komnaty – Czyliż świec zbrakło?

     Na dębowem stole kopcił niewielki kaganek, zaś jego wątły blask rzucał na przeciwległe ściany ogromne cienie Panów Śpiżarnego i Piwnicznego.

     – Znać, że acan dopiero co z drogi i obce są waszeci nowe obyczaje – odparł Pan Piwniczny – siądźże jednak z nami, posil się, wina wypij, a zaraz ci wszytko wyklarujem.

     – Nie odmówię jadła, napitku, ani też kompaniji waszmościów – rzekłem zajmując miejsce pomiędzy niemi – a zatem zaspokójcie co rychlej mą ciekawość!

     W rzeczy samej, przepędziwszy dni parę z okładem u wuja mego na wsi, dziś dopiero powróciłem do Zamku. A było akurat południe, gdym mijał straże – właśnie dzwoniono na Anioł Pański – dzień, choć szary, jesienny, to przecie nikt by o takiej godzinie światła nie palił. Kompani moi, ujrzawszy mnie, wraz sprosili na wspólną wieczerzę i tak oto właśnie zasiadłem wraz z niemi przy rzeczonem stole.

     – A zatem wiedz waszmość, iż Król Jegomość świec palić zakazał – objaśnił Pan Śpiżarny.

     – Nie może to być! – ażem zakrzyknął z wrażenia – A niby dla jakiej przyczyny?!

     – Miłościwy Pan wykoncypował, iże świeca wraz z europejską modą do nas przyszła, podczas gdy łojowy kaganek rodzimem jest wynalazkiem. Takoż więc szlachta, mieszczanie, a nawet lud prosty z serca całego za niem tęsknią, brzydząc się światłem świec.

     – Ergo, nie będzie nam Europa swego oświecenia narzucać, skoro my illuminatio własną, po stokroć lepszą mamy – dodał Pan Piwniczny.

     – Co racja, to racja – przyznałem – wypijmy zatem zdrowie Infanta!

     Wznieśliśmy kielichy napełnione reńskiem winem, a temczasem służący wniósł mięsiwo. Zaszportnął się przy tem w ciemnościach i o mały włos sarni udziec w miodzie znalazłby się na posadzce.

     – A co do świec – rzekł Pan Śpiżarny – to są one wielce niebezpieczne. Przekonał się o tem za młodu mój świętej pamięci dziad, na którego świeca właśnie periculum okrutne sprowadziła.

     – Zaiste? – spytałem przełykając kęs chleba.

     – Nie inaczej. Było to nocą, w porze żniw, a liczył sobie naonczas szesnaście wiosen i jak to młokos, stracił głowę dla pewnej wielce nadobnej włościanki. Pono gibka była niczem łania, miała kruczoczarne włosy, śniade lica, oczy jako dwa węgle, jędrne uda i piersi, zasię wargi barwy rubinu.

     Westchnęliśmy obadwaj z Panem Piwnicznem, zasię nasz gospodarz ciągnął swą opowieść.

     – Wymknął się więc w pewną upalną noc cichaczem ze dworu na omówioną schadzkę śród łanów, śród jęczmienia, a mimo iż miesiąc w pełni będąc, opromieniał pola swem srebrzystem światłem, zabrał ze sobą latarkę. Kiedy już wracał, miesiąc zeszedł, więc dobył z mieszka krzesiwo i zapalił świecę w latarce, by w mroku drogi nie zmylić. A trzeba waszmościom wiedzieć, że działo się to w czas wojen z Turcją, no i nieszczęśliwie znalazł się akuratnie w pobliżu czambulik tatarski. Nim on ich usłyszał, oni dojrzeli światło, podjechali bezszelestnie i jak raz, capnęli chłopaka.

     – Pewno wzięli go w jasyr – wtrącił Pan Piwniczny.

     – W rzeczy samej. Pięć lat przepędził w pohańskiej niewoli, nim za pieniądze pradziada mego, świeć Panie nad jego duszą, zdołali wykupić go mnisi z Zakonu Przenajświętszej Trójcy.

     – Toć i prawda, że Trynitarze siła dobrego uczynili naonczas – rzekłem i zaraz dodałem – musiał się tam chłopak napatrzyć...

     – Obaczył więcej nawet niż waść przypuszczasz. Jako że zmyślnem był wielce, wzięto go na służbę do samego Sułtana Mahometa IV.

     – Szczęście jego, że przeżył – zauważył Pan Piwniczny – władca to był bowiem wielce porywczy. Za byle co głowy ścinał, po czem na włócznie nadziewać kazał i stawiać wedle swego namiotu. Fetor od tego bić musiał okrutny.

     – Prawdę waszmość rzeczesz. Toż samo opowiadał mi mój dziad, requiescat in pace. Mówił mi też, że razu pewnego umyślny do Sułtana przybył od Wielkiego Wezyra Ibrahima Szyszmana, co naonczas kraj nasz pustoszył...

     – Dla swej tuszy tłuściochem zwanego – wtrąciłem.

     – Otóż to, więc pada ów posłaniec na kolana i woła, że wiktoryją wielką odniesiono. Sułtan na to pyta, gdzie łupy, a człek ów dalejże opowiadać, iż wsie wszędy jak okiem sięgnąć spalone, ludność zasię w pień wycięta. Sułtan znów więc pyta, gdzie złoto i słyszy na to, że w zamkach, a grodach warownych ukryte, tych zaś zdobyć nijak się nie udało. Sułtan wpadł więc w gniew i zaraz udusić kazał tego Turka, a głowę jego przed samem frontem namiotu na włóczni zasadzić. Z drugiej jednak strony polecił odtrąbić zwycięstwo nade chrześcijańską armią.

     – A tego wezyra pono otruto gdzie skrycie – rzekł Pan Piwniczny.

     – Cóż, mówią, że zwycięstwo miewa niekiedy wcale gorzki smak – skonstatowałem – wypijmy lepiej zdrowie Księcia Regenta!

     Gawędziliśmy jeszcze prawie do północy, jedząc i racząc się winem. A potem pomnę jeno, jako wracaliśmy wespół z Panem Piwnicznem do swych komnat, podtrzymując się wzajem, śpiewając i raz po raz pokrzykując Victoria! W ciemnościach atoli wpadliśmy na mur, nabijając sobie tęgie guzy.

     Tak, zwycięstwo miewa czasem gorzki smak – pomyślał sobie obudziwszy się następnego ranka, cały obolały, z kompresem na głowie


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.