Błazen Nadworny - Miles znaczy żołnierz

Spisano dnia 19 lutego A.D. 2017

Miles znaczy żołnierz


     Skoro mi doniesiono, iż Pan Kanclerz złożony niemocą leży, strapiłem się srodze, atoli jeszcze bardziej zdumiałem usłyszawszy, iż słabość owa zaiste szczególną posiada przyczynę. Oto bowiem podczas podróży do ziemskiego majątku Kanclerza kareta w drzewo przydrożne uderzyła i w drzazgi poszła, czego skutkiem pasażer cokolwiek poturbowany, jednakoż koniec końców obronną ręką z opresji wyszedł. Wszystkiemu zaś winien był kmiotek pewien, któren to furmanką powożąc, ni stąd ni zowąd zamiar niemądry powziął, z gościńca w pole swoje zjechać.

     – Toż to zamach, jako żywo! – zakrzyknąłem mając jeszcze w pamięci przypadek, jaki dopiero co przydarzył się Księciu Marcelemu.

     – Nic z tych rzeczy! – obruszył się Pan Miecznik, z którem to akuratnie uciąłem sobie pogawędkę – Któż by tam na życie Kanclerza naszego nastawał, skoro go wszystek naród z serca całego miłuje?

     – Azaliż więc nasz Minister Wojny podobną miłością się nie cieszy? – spytałem zbity z pantałyku.

     – No przecie! – odparł Pan Miecznik – Pewno i większą nawet!

     – Zatem tu zamach, a tu znów nie – zastanowiłem się – jakże to być może?

     – Acan zda się mało w dialektyce szkolony – przyjrzał mi się uważnie – wszak to proste: tu zamach, a tu nie.

     – Teraz pojmuję! – rzekłem, choć ani w ząb pomiarkować nie mogłem, lecz wstyd mi się zrobiło owej dialektycznej ignorancji – A woźnica ów? Co z nim?

     – W dybach siedzi i procesu czeka – odparł – pewno za nierozwagę swą wkrótce zawiśnie. Temczasem zaś szlachcic pewien, uważasz wasze, ośmielił się wziąć go w obronę! Pan Podkanclerzy Błyskotliwski tak się na to rozgniewał, że i jemu proces wytoczyć kazał.

     – Zaiste?

     – Nie inaczej! Nie godzi się wszakże, by urzędowe oskarżenie ot tak sobie podważać!

     – Racja – przyznałem – a jak zdrowie Pana Kanclerza?

     – Wyśmienicie! – odparł mój interlokutor – Szlachcic to dzielny nadzwyczaj, zadraśnięć ledwie drobnych doznał, nic więcej.

     – Chwała Bogu! – rzekłem – zmartwiłem się bowiem okrutnie słysząc, iże już siódmy dzień w gorączce leży.

     – A cóż ma jedno do drugiego? – obruszył się znowu Pan Miecznik. 

     – Nic zapewne – odparłem czując że nieznajomość dialektyki coraz bardziej mi doskwiera.

     – No właśnie.

     – Ale wracając jeszcze do owego niefortunnego zdarzenia – spytałem – czyliż gwardziści nasi nic uczynić nie mogli, by do niego doszło? Przecie widząc furę winni byli z całych gardeł krzyczeć: Z drogi, dziadu!

     – Nic by to nie dało. Chłopina głuchy był pono niczem pień, więc i na nic krzyki. Spisali się jak należy uszu Kanclerza oszczędzając. Cóż, rebus sic stantibus, trzeba będzie zabronić chamom gościńcami jeździć...

     – Aż tak? – wyrwało mi się.

     – Przynajmniej skoro Książę Regent, Najjaśniejszy Pan, Kanclerz lub któryś z ministrów w podróż się udaje. Albo też jaki inny urzędnik. Opatrzności, choć czuwa bez ustanku, zawżdy dopomagać trzeba.

     – Amen – przytaknąłem.

     – Temczasem – ciągnął dalej – wiedz waszmość, że zdecydował pan Podkanclerzy Błyskotliwski Gwardię gruntownie zreformować.

     – Wszakżeś waść dopiero co mówił, że to nie gwardzistów wina!

     – A cóż to ma do rzeczy? – odparował – Reform nigdy dosyć. Temu i owemu dymisji się udzieli, co bardziej zaufanych w szeregi przyjmie, a nade wszystko nazwę formacji onej zmieni.

     – Nie może to być! – zawołałem – Na jakąż?

     – Od słowa miles, które, jak wiesz acan, po łacinie żołnierz znaczy, nazwana zostanie. A że na oficyjerów jeno obywateli ziemskich będzie się mianować, miast Gwardii mieć będziem Milicję Obywatelską.

     – Ach tak?!

     – Która do etosu dawnych bohaterów nawiązywać będzie i którą się odda pod komendę Ministrowi Wojny. Książę Marceli kupy chłopskie, w kosy i widły zbrojne, właśnie ku obronie ojczyzny grzecznie formuje, przez co wielką ma w sprawach takowych rzeczy znajomość. Milicja zasię strzec będzie nie urzędników dworskich jeno, lecz takoż i posłów, by w czas sejmów i sejmików ziemskich w spokoju obrady swe prowadzić mogli. Ale – spojrzał przez okno w stronę zegara na katedralnej wieży – wybacz waść, sprawy państwowej wagi każą mi oto udać się do Księcia Regenta.

     I poszedł ostawiając mnie sam na sam z memi rozterkami. Pan Podkanclerzy, czy Książę Marceli? Kto lepszy? Lepiej jeśli o świcie w drzwi zakołacze Gwardia Królewska, czy też może Milicja Obywatelska? I kto lepiej do lochu wtrąci? Wielce dialektyczne to zagadnienie, a w dialektyce, niestety, mało szkolonem był


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.