Błazen Nadworny - Kominiarczyk

Spisano dnia 22 października A.D. 2017

Kominiarczyk


     Tego ranka obudził mnie łomot jakowyś i ledwom oczy przetrzeć zdołał, ujrzałem kłęby sadzy wedle kominka, a w nich postać niedużą, całą w czerni. Czort ani chybi – przemknęło mi przez myśl, bom jeszcze ze snu się dobrze nie wyplątał, atoli zaraz przyszło mi do głowy, że skoro już diabeł chciałby mnie nawiedzić, wybrałby sobie prędzej północ na stosowną porę, nie zaś świt jasny.

     – Ktoś ty, u licha?! – zawołałem.

     – Kominiarczyk, panie – odparł umorusany chłopiec otrzepując się z sadzy – wybaczcie, ale zerwał się sznur, na którem wisiał czyszcząc komin.

     – A to ci heca! – zaśmiałem się – I często tak wpadasz znienacka do zamkowych komnat?

     – Nie, panie. Sznur zwyczajnie mocny, przetrzeć się musiał jednakoż wczora, kiedym czyścił kominy w komnatach Księcia Regenta. A przykazano mi się spieszyć, bo to pewno ostatnie ciepłe dni tej jesieni, zaś Książę mógłby się rozsierdzić nie na żarty, skoroby dym napełnił jego pokoje. Słyszałem ja już nieraz, jako się gniewem unosił.

     – Słyszałeś? A niby jakiem to sposobem? – zdumiałem się.

     – A takiem, panie, że w kominie wszytko słychać, co kto na pokojach mówi.

     – Nie może to być! I wczora też słyszałeś, co Książę powiadał?

     – Każde słowo. I Książę i Sułtan...

     – Sułtan?! Zmyślasz! Skądże by się tam wziął?

     – Jak mi Bóg miły! – chłopiec uderzył się w piersi – Będzie przecie dwa dni, jak przybył na Zamek.

     – Nie żaden Sułtan – rzekłem rozbawiony – jeno kupiec z Turcji. Przywiózł korzenie, kawę, dywany i co tam jeszcze. Prawda, że zamożny niezmiernie, z całą karawaną, haremem i tuzinem zbrojnych, co na drogach strzec mają jego i jego dobytku.

     – A jednak! Przysięgam, iż najprawdziwszy to Sułtan, panie, jeno inko..., inko...

     – Incognito?

     – O, tak właśnie. Za kupca dla niepoznaki przebran. Potajemnie odwiedził Regenta i wespół odbyli naradę. Był tam jeszcze Miłościwy Pan i Minister Wojny, Książę Marceli. Poznałem ich po głosie.

     – Ty zaś wszytko słyszałeś i możesz powtórzyć mi słowo w słowo? – spytałem z niedowierzaniem.

     Kominiarczyk zawahał się.

     – Inaczej wiary nie dam! – zagroziłem.

     – Mogę, panie.

     – A, nicponiu! Mam cię! Łżesz niczem pies! – zakrzyknąłem – Niby jak powtórzysz ową rozmowę?! Znaszli francuski?

     – Nie, panie – chłopiec cofnął się o krok przestraszony – nie mówili przecie po francusku, albowiem Książę pierwsze co rzekł, to że cudzemi językami się brzydzi, szczególnie zaś francuskiem, a to dla przyczyny widelców. Był tam atoli ktoś, kto z naszego na turecki tłumaczył i na odwrót...

     – Ach, tak... – skinąłem głową – więc gadaj, o czem była mowa.

     – Najpierwej Miłościwy Pan Sułtanowi przyobiecał, iż Turków do Europy wprowadzi...

     – Co takiego?! – zerwałem się z łoża na równe nogi – Znów łżesz! Wszak będzie sto lat z okładem, jak dano im odpór pod Wiedniem! Mielibyśmy teraz niewiernem Europę na ścieżaj otwierać?! Iść z niemi ramię w ramię na chrześcijan?! Czyliż się godzi? Toż to jakoby z diabłem się sprzymierzyć! I niby po cóż, na dodatek?

     – Sułtan za to złoto przyobiecał...

     – Złoto, powiadasz...

     – I jeszcze Książę Regent bardzo chciał znać, jako to się Sułtan z wrogami w swem kraju rozprawił, że pono ich aże pięćdziesiąt tysięcy, albo i więcej w kajdany zakuć kazał. No więc Sułtan mu rad udzielał, pierwej – mówił – prowokacyją uczynić należy, potem zaś już wszytko z dziecinną łatwością przyjdzie, naród zaś prześladowaniom niepokornych w mig przyklaśnie.

     – Takiem sposobem...

     – A Książę Marceli Sułtana pochwalił, iże się z Carem sprzymierzył, Europie dając do wiwatu. I że tak właśnie trzeba. I jeszcze, że on sam dla niepoznaki jeno Carowi przeciwny, lecz w rzeczy samej...

     – Chłopcze! – przerwałem mu – Bierz ty się lepiej za swoje kominy, a od podsłuchiwania pańskich rozmów trzymaj się z daleka. Głupiś i nic z tego, cożeś usłyszał, ni w ząb nie pojąłeś. A jeśliś już co pojął, to całkiem na opak. Nie rozpowiadaj więc ty lepiej tego nikomu, bo jeszcze kto za gadanie głupstw wychłostać cię każe. A teraz zabieraj mi się stąd co rychlej!

     Cóż innego rzec mu mogłem? Pacholęta wszak mają fantazję. Najpewniej więc kominiarczyk ów zmyślił sobie wszytko, bo przecie nic a nic z tego, o czem mi powiedział, naprawdę wydarzyć się nie mogło. Przekonanem jest o tem z całą mocą


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.