Błazen Nadworny - Epifania

Spisano dnia 6 stycznia A.D. 2017

Epifania


     Nie pisałem do Was czas jakiś – wstyd się przyznać – przez świąteczne lenistwo jeno, bo czasu miałem przecie aż nadto. A było to tak, że wybrałem się tuż przed Bożem Narodzeniem na wieś, do majątku dalekiego krewnego mego, hrabiego N., aby wraz z niem i jego bliskiemi spędzić całe dwanaście Szczodrych Dni, a więc od Wigilii aże do Trzech Króli. Nomen omen, o nich to właśnie, owych mędrcach ze Wschodu, chciałbym Wam dziś opowiedzieć. A wszystko przez to, że znużony już nieco bezustannem ucztowaniem, kolędowaniem, zabawami, kuligami, odwiedzinami sąsiadów i czem tam jeszcze, postanowiłem zamknąć się na chwil parę w bibliotece hrabiego, którego przodkowie, trzeba to przyznać, arcyciekawy zgromadzili księgozbiór. Tam też odnalazłem manuskrypt apokryficzny, co zda się być podobnem do Ewangelii Mateuszowej, z tą jednakowoż różnicą, iż wydarzenia niektóre z nadzwyczajną przedstawia szczegółowością. Takoż więc i ja jedno z nich Wam tu opiszę.

     Wystawcie więc sobie pałac wspaniały w mieście Jeruzalem, a w niem Króla Heroda, zwanego Wielkim. Miał się on akurat udać na spoczynek – w komnacie paliła się ledwie jedna oliwna lampka rzucając na ściany wielkie cienie podręcznych sprzętów – gdy oto w drzwiach stanął zaufany monarchy, niemłody już Grek, imieniem Lykos. W wątłem świetle trudno było dostrzec wyraz jego twarzy, lecz z tonu głosu sądząc, musiało się na niej malować zatroskanie.

     – Wybacz panie – rzekł – że nachodzę cię późną porą, lecz sprawa, która mnie tu przywiodła, może być wielkiej wagi.

     – Mów! – rozkazał Herod podnosząc się z łoża, zaś usta jego wykrzywił grymas bólu wywołanego postępującą chorobą.

     – W mieście zjawiło się trzech ludzi, którzy rozpowiadają jakąś historię o nowo narodzonem królu żydowskim.

     – O królu? Wszak żadna z mych żon nie powiła dziecięcia! – władca zastanowił się chwilę – Ani nawet żadna z mych nałożnic...

     – Właśnie – stwierdził Grek – w tem rzecz.

     – Byłżeby to więc...?

     – Spisek?

     – Jawny pucz! – zakrzyknął Herod – Trzeba natychmiast ich pojmać, osądzić i stracić!

     – Zalecałbym pewną ostrożność, panie. Przybyli z daleka, wyglądają na bogatych, mogą być ustosunkowani...

     – Sądzisz, że przysłano ich... Z Rzymu?

     – Trudno powiedzieć. Cezar wybaczył ci wprawdzie to, że poparłeś Antoniusza, minęło wiele lat, lecz kto wie, czy na starość nie zrobił się pamiętliwy? Może też ktoś w Senacie knuć za jego plecami...

     – Może...  monarcha wpatrywał się przez chwilę w kolorowe płytki na posadzce, po czem uniósł głowę – Choć bardziej podejrzewam tych co żyją tu, na miejscu. Lud mnie kocha i popiera. W większości. Są jednak tacy, którzy wciąż nie mogą pogodzić się z tem, że to nie im przypadło władanie i ciągle spiskują przeciw mnie. Mają wpływy w Rzymie, nie zbywa im złota, mogli opłacić tych trzech...

     – Rzekomo przybyli ze wschodu – rzekł Lykos – pono w księgach chaldejskich stoi, iż owa dziwna gwiazda, której blask nęka nas od kilku nocy, zwiastuje przyjście na świat nowego króla Żydów. Rozpytują więc, gdzie też mógł się narodzić.

     – To jeno kamuflaż. Widzisz Lykosie, ledwie nielicznem dane jest, tak jako mnie, widzieć rzeczy z pełną jasnością. Ja wiem, że do ostatecznego zwycięstwa droga jeszcze daleka i sporo przeszkód na niej, lecz nie zawaham się, nie cofnę choćby o krok, raz zdobytej władzy nie oddam!

     – Rację masz, panie – skłonił się Grek – nie każden człek może być, tak jak ty, wielkim strategiem. A wrogów wkoło bez liku. Na wszelki wypadek spytałem arcykapłanów i uczonych w piśmie. Mówią, że może chodzić o... Mesjasza.

     – Nonsens! To ja jestem wybawcą ludu Izraela!

     – Lecz gdyby jednak... Z czystej ostrożności... Pono ktoś taki miałby się narodzić w Bet Lehem. Może by więc skierować tam owych przybyszów, a w ślad za niemi posłać szpiegów?

     – Tak uczynimy – odparł król – i na wszelki wypadek rozprawimy się z temi, którzy wobec mnie stoją w opozycji. Nie oszczędzę kobiet, ni dzieci. Ja jeden wiem, co dobrem jest dla tego kraju. Mnie jednemu należy się władza!

     Dalej w manuskrypcie jest już tak, jak u Świętego Mateusza. Mędrcy odnaleźli Dziecię, pokłonili się jemu, a otworzywszy skarby swoje, ofiarowali mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy odpowiedź we śnie, aby się nie wracali do Heroda, inną drogą powrócili do swej krainy.

     Sam król nie odniósł ostatecznego zwycięstwa, ani nad Mesjaszem, ani nad nikim innym. Wkrótce skończyło się też jego panowanie, naznaczone bezwzględnością i samouwielbieniem. Przeminęło tak, jak przemija każda tyrania, o czem dziś, w Święto Epifanii, z radością powiadomić Was pragnie


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.