Błazen Nadworny - Odruch serca

Spisano dnia 20 listopada A.D. 2016

Odruch serca


     Nie powiem, szczerze żal zrobiło mi się pana Kanclerza Igielskiego, kiedym to idąc schodami mimo woli usłyszał, jak skarży się swem urzędnikom:

     – Widzicie, waszmościowie, tak to właśnie jest, staramy się jak możemy, a tu wdzięczności wśród szlachty i ludu za grosz! Nikt nam nie dziękuję, nikt nas nie chwali... Prawda, Najjaśniejszy Pan szczodrze rozdaje ordery i złoto, a Książę Regent łaskawem okiem spogląda, choć i nieraz skarci, ale żeby tak brać szlachecka nas kochała, albo gmin... – zaraz by się w człeku serce radowało!

     – Jakże to? – spytał ktoś obrócony tyłem, więc twarzy nie dojrzałem – wszakże gdzie się nie zjawim, w te pędy zbiegowisko się robi i Vivat! krzyczą.

     – Jak włościan zgonić, a zaściankowem hreczkosiejom czerwońców sypnąć, toć i krzyczą, ale żeby tak sami z siebie – machnął ręką Kanclerz – nie chwalą nas, sami się chwalić musimy.

     W tej chwili ujrzał mnie pan Igielski, jakem był już na półpiętrzu i rzekł:

     – A, Nadworny! No właśnie, waść to miast brawo bić, jeno głupie miny stroisz, kiedy o czem ważnem jest mowa, albo gdy się co na dobre odmienia.

     Uczyniłem więc najmądrzejszą minę, jaka mi jeno do głowy przyszła i skłoniwszy się odszedłem w swoją stronę, jako że wdawanie się w polemikę z panem Kanclerzem mogłoby mu sprawić jeszcze większą przykrość, a przecie i tak nie był już w dobrem nastroju.

     Pod wieczór przybył do mnie pan Śpiżarny z półgęskiem, dzbanem wina i niezbyt pomyślnemi wieściami. Oto bowiem Książę Regent raczył rozsierdzić się dopiero co okrutnie na szlachtę i w głos wołał, iże to za jej sprawą w kraju całem nieurodzaj, zboża zbraknie, a i podatków jak należy zebrać się nie uda. Pomstował pono, iże to jemu we własnej osobie na złość chcąc uczynić, pól mało co obsiano, a większość ziemi położono odłogiem. Z torbami – mówił – zdrajcy pójść postanowili, byle jeno rządy me obalić! Niedoczekanie! A teraz, jak doniosła służba, przechadza się Książę tam i sam po komnacie i bez ustanku obmyśla, jakby tu szlachcie dokuczyć.

     – Kto wie, może i jest w tem sporo prawdy, co Regent powiada – zastanowił się pan Śpiżarny – chocia z drugiej strony, nazbyt srogie kary na szlachtę nałożone w jeszcze większą biedę wpędzić kraj by mogły...

     – Uchowaj Boże! – rzekłem.

     – No przecie! – ożywił się mój kompan od kielicha – Szczęśliwie nasz Mistrz Mateusz z Moraw w cokolwiek bardziej koncyliacyjny ton uderzył i pactum ze szlachtą zawrzeć przyobiecał.

     – Pactum? – zdziwiłem się – A jakież to, jeśli łaska?

     – A takie – odparł – że jeśli jeno szlachta jak się patrzy gospodarzyć będzie, nikogo się bez wyroku sądu do lochu nie wtrąci, nowych praw do rzeczy przeszłych aplikować nie będzie, a każdego z mocy ustawy za ućciwego uważać i gdy nawet wątpliwości powstaną, na jego korzyść rozstrzygać.

     – Ius retro non agit, in dubio pro reo – zastanowiłem się – toż Mistrz Mateusz pryncypia prawa rzymskiego de novo wynalazł! I jeszcze neminem captivabimus nisi iure victum... Zda się, stary przywilej odkurzył. Pewno i dobrze, bo z racji nieużywania był już cokolwiek prochem przysypany...

     Dnia następnego udałem się wraz ze wszystkiemi na audiencję do Sali Tronowej, gdzie w obecności Księcia Regenta oraz Najjaśniejszego Pana tak Kanclerz, jak i jego ministrowie zdecydowali o rządach swoich, rok już okrągły trwających, w słowach kilku opowiedzieć. Usiadłem na stopniach podestu, jako błaznowi przystoi i cały w słuch się zmieniłem.

     Zaczął sam pan Kanclerz i długo zachwalał rządzenie swe w całej ogólności, prawiąc przy tem co raz komplementa Jaśnie Oświeconemu Księciu Regentowi, tudzież przytyki ostre czyniąc arystokracji onej, co za czasami przeszłemi i ancien régime nieustannie tęskni, a kłody pod nogi wybrańcom suwerena co raz rzucając, prawowite władanie trudnem nad wyraz czyni.

     Następnie długo mówił Książę Marceli o tem, jak to Króla Francji na dudka był wystrychnął, co niechybnie do wojny przywieść winno, a nie przywiodło dlatego jedynie, iż Francuz tchórzem podszyty na sam koniec zrejterował haniebnie. Tem niemniej, to dzięki Księcia zasługom wojna owa na włosku zawisła, do której to kraj Książę wyśmienicie przygotował, lud w kosy, jako też w widły zbrojąc, a przy tem umiłowanie Ojczyzny, tudzież swoje własne nade wszystko, gorliwie w nim krzewiąc.

     Potem pan Podkanclerzy Naszstrzykowski objaśniał, jako to dzięki jego zręcznej dyplomacji wojny z Francją uniknąć się udało, jak Niemcom pokazano gdzie ich miejsce, jak uwagę Anglii ode spraw Europy sprytnie odwrócono, jak z Carem się zbratano, zaś posłów Republiki Weneckiej pierwej na zamek nasz zwabiono, a następnie odprawiono z kwitkiem ku uciesze gawiedzi. A co najważniejsze, sojusz wieczysty z Królem Węgier zawarto, przez co kraj nasz mocarstwem się stawszy, od morza aż po jezioro Balaton z mocarstwowości swej słynie. Skutkiem tego świat cały wreszcie obaczył, iżeśmy z kolan powstali i choćby nam nawet w grzęzawisko jakie wdepnąć przyszło, ani kroku nie uczynim i aże do końca stać w niem będziem.

     Pan podkanclerzy Błotnicki pochwalił się tem, iże krnąbrnych artystów maści wszelakiej na cztery wiatry przegnał i że nieprędko już poważą się do nas powrócić. Z tego też powodu zresztą dało się posłyszeć w głosie Księżnej Anny nutę zazdrości, jako że do tej pory żadnej szkoły nie zdołała jeszcze zamknąć, jednak gdy wymieniła liczbę tych, które w perzynę obrócić pragnie, cyfra ona zaiste zdała się imponująca. Niestety, wrażenie owo trwało jeno krótką chwilę, albowiem zaraz po niej przemówił Instygator Koronny, imć pan Żebrowicz, któren to trzykroć większą kwotę wymienił, a chodziło w tem przypadku o krnąbrnych a nieużytecznych sędziów, których to zdecydował z urzędu złożyć.

     Mówiono jeszcze o wycinaniu w pień puszczy, o obławach na dziki, o truciu koni i tak dalej, atoli nie pomnę wszystkich wystąpień, bowiem było ich niemało i trwały wiele godzin, nużąc wyraźnie Najjaśniejszego Pana, któren zapewne wolałby w tem czasie pobawić się w chowanego, obejrzeć grających w piłkę, albo też poflirtować z dzierlatkami. I jeno surowy wzrok Księcia Regenta sprawił, iż musiał on wytrwać aże do samego końca całej uroczystości. W każdem razie, jako przedostatni przemówił Mistrz Mateusz z Moraw, obwieszczając tryumfalnie wszem i wobec, że oto udało mu się z rtęci, piasku i kamienia filozoficznego złoto wytworzyć, chocia nie całkiem jeszcze.

     Wreszcie znów głos zabrał Pan Kanclerz Igielski, zapewniając, że chocia rok ów był tak bardzo udanem, że aż trudno to sobie wystawić, to kolejny, bez wątpienia, uda się jeszcze bardziej. I na tem skończył, ja zaś pomny żalów jego na schodach zasłyszanych, w odruchu serca chcąc mu uczynić przyjemność, jako pierwszy klasnąłem w dłonie i zawołałem: Bravo! Bravissimo! Ku memu zdumieniu nikt jednakoż nie podjął owego wezwania i zapadła cisza – cóż słowa trefnisia nader łatwo jest pojąć opacznie...  Ozwał się więc po chwili sam Kanclerz:

     – A waść, panie Nadworny – powiedział – mógłbyś chocia raz powstrzymać się od błaznowania! To, o czem była tu mowa, to nie jest nic wesołego!

     I tak skarcony, mimo najszczerszych swych chęci, by Kanclerza pochwalić, jako ten pies z podkulonem ogonem, udał się do swej komnaty


Wasz
Błazen Nadworny


 
 

Częstuję Was ciasteczkami (po nowemu cookies). Bez obaw, nie są zatrute! Zostając u mnie godzicie się je pałaszować, choć przecie zawżdy wydalić je możecie ze swych przeglądarek. Ja sam wolę dziczyznę i czerwone wino, wszakże wiedząc ile już u mnie ciasteczek zjedzono, łacno poznać mogę, ilu miałem gości.