Jaś Minister


     Kiedy Jaś był ministrem i rządził rozsądnie... No, może bez przesady – trochę się zagalopowałem. Układałem sobie w głowie taką bajkę i szukałem rymu do „porządnie”, ale dlaczego? Coś miało być „porządnie”, tyle że zapomniałem co i chyba w ogóle nie wyszło. Z tą bajką, rzecz jasna. Ale wszystko ma też swoje dobre strony, więc przy okazji przypomniałem sobie całą ścieżkę kariery, jaką przeszedł Jaś, zanim owym ministrem został. 

     I tak, najpierw była piaskownica. Zosia wybudowała piękny zamek z piasku, ale Jaś wykopał pod nim dołek i zamek się zawalił. Ot, zrobiło się z niego bezkształtne osypisko. Zosia wprawdzie się popłakała i poszła do innej piaskownicy, jednak Jasiowi spodobało się kopanie i na pewno czegoś się przy okazji nauczył, a jak dobrze wiadomo, czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Tak więc czegoś się nauczył. Nie nauczył się natomiast ani polskiego, ani matematyki, ani innych przedmiotów, nie wspominając o językach obcych, choć do dziś utrzymuje, iż zna ich wiele, tyle że nie używa. 

     Nie da się zresztą ukryć, że Pani Nauczycielka miała z Jasiem spory kłopot – zwłaszcza pod koniec każdego roku szkolnego, kiedy to przeżywała istny dylemat na miarę Hamleta: puścić Jasia do następnej klasy, czy też nie puścić? Zawsze jednak jej miękkie serce wzbierało litością i ostatecznie puszczała.

     W końcu Jaś zdał maturę – szczegóły tego zdarzenia do dziś są owiane tajemnicą – i dostał się na studia do pewnej prywatnej szkoły wyższej, bardzo elitarnej oraz stawiającej na jakość z najwyższej półki, bowiem w zamian za stosunkowo wysokie czesne, gwarantowała ona pierwszorzędny dyplom z wyróżnieniem. Niestety, nie powtórzę nazwy kierunku, który Jaś ukończył i to nie dlatego, że jej nigdy nie usłyszałem, ale raczej z tej przyczyny, iż była ona bardzo skomplikowana, brzmiała niezwykle mądrze i chyba skutkiem tego zupełnie nie zapadła mi w pamięć.

     Podczas studiów Jaś zapisał się do młodzieżówki pewnej partii politycznej. I znów pamięć mnie zawodzi, bo nie przypominam sobie, czy była to partia lewicowa z nazwy, a z prawicowym programem, czy też odwrotnie, a może w ogóle bez programu, ale za to z całą pewnością z nazwą. Jeżeli coś może mnie tłumaczyć, to chyba tylko fakt, iż Jaś wielokrotnie zmieniał później partie, wobec czego naprawdę można się w tym trochę pogubić.

     Nieważne, Jaś się zapisał i robił karierę, w czym zresztą wydatnie pomagała mu umiejętność nabyta jeszcze w piaskownicy. Wtedy też Jaś przekwalifikował się ze swojego wyuczonego zawodu, którego jako się rzekło, nazwy nie pomnę i został zawodowym Działaczem, doskonaląc w kolejnych latach swój profesjonalizm.

     Tak się złożyło, że pewnego razu jeden Bardzo Ważny Poseł z partii, z którą aktualnie związany był Jaś, otrzymał awans, a że akurat zajmował był wtedy stanowisko Ministra Grzeczności, stanowisko to się zwolniło, zaś Bardzo Ważny Poseł poczuł się w obowiązku wskazać swojego następcę. Jaś był akurat w pobliżu, więc Bardzo Ważny Poseł, trochę już spóźniony na Bardzo Ważne Spotkanie, rozejrzał się wokół i rzucił: A dlaczego by nie zrobić ministrem Jasia? To powiedziawszy wsiadł do samolotu i odleciał, podczas gdy Jaś został ministrem. Trochę się nawet dziwiono, że akurat Ministrem Grzeczności, bo Jaś szczególnie grzeczny nie był – zwłaszcza kiedy ostro dyskutował w telewizji z Krzysiem i Zdzisiem (z innych partii), którzy zresztą nie pozostawali mu w niegrzeczności dłużni. Nie da się też ukryć, że owe dyskusje pochłaniały Jasiowi większość czasu, wobec czego wyraźnie zaniedbał swój resort i w końcu został odwołany, jednakże tylko po to, by już wkrótce stać się Ministrem Budowania Tego i Owego. Jak łatwo zgadnąć, dyskusje w telewizji stawały się coraz bardziej absorbujące, więc gdy po dwóch latach okazało się, że ani tego ani owego nie zbudował, znów go odwołano. Ale to nic, bo potem powołano go ponownie, tylko już na innego ministra i tak jeszcze kilka razy.

     Teraz akurat Jaś jest Ministrem Oświaty Kagańca i całkiem nieźle mu idzie, zwłaszcza w telewizji. Jest zadowolony z siebie, uśmiechnięty, nawet przybrał sporo na wadze. I tylko Pani Nauczycielka, która wciąż uczy w tej samej szkole, wzdycha niekiedy dowiadując się o kolejnych zarządzeniach i rozporządzeniach i zastanawia się, czy to na pewno było dobrze mieć takie miękkie serce. Przypomina sobie, jak Jaś był mały i jak zdarzało mu się na lekcji palnąć coś głupiego, a wtedy Pani Nauczycielka mówiła: Siadaj Jasiu, dwója. Teraz jednak Jaś jest już duży i kiedy znów palnie coś głupiego, słyszy zawsze: Tak jest, panie ministrze...

     I to tyle o Jasiu. Znacie zresztą zapewne dobrze jego życiorys, więc za nadmiar gadulstwa przeprasza Was


Wasz
Błazen Nadworny